O uwodzeniu i urzeczeniu. Rozmowa z liderem Kapeli Ze Wsi Warszawa
Wywiad a raczej swobodna rozmowa z liderem Kapeli Ze Wsi Warszawa na temat nowej płyty „Uwodzenie”. I nie tylko. Z nurtem rzeki popłynęli Witt Wilczyński i Maciej Szajkowski.
[Kapela Ze Wsi Warszawa: www] [Kapela Ze Wsi Warszawa: facebook] [Karrot Kommando]
Maćku, mam takie pierwsze spostrzeżenie po przesłuchaniu „Uwodzenia”, że Kapela Ze Wsi Warszawa wróciła z bardzo długiej, muzycznej, światowej podróży. Z Mazowsza wyszła i teraz wraca – ale wyszła z kurnej chaty a wraca na Urzecze…
Płytę można zakupić na stronie wydawnictwa: KUP KRĄŻEK
Ciekawe spostrzeżenie, faktycznie, mądrość ludowa głosi, że „Koszula bliska ciału” – ja bym dodał „onuce bliskie stopie” a także „sweter wełniany dobry na garbie zawsze i wszędzie”. Wracają swetry, młodzież folkowa rezygnuje świadomie z polarów syntetycznych. Bo jednak wełna to wełna. My tutaj wracamy na to Mazowsze, z którego tak naprawdę nigdy na dobre myśmy nie wyjechali. Proponowali nam i emigrację, i azyl polityczny w pewnym momencie, i to dwukrotnie, za Wielką Wodą w Hameryce i Kanadzie… Myślę, że Mazowsze wyróżnia nasze brzmienie, kompozycje i styl – bo jest coś takiego jak mazowiecki rytm. Możemy sobie dyskutować jak on wygląda i do czego powinien się odnosić ale dla nas Mazowsze to przede wszystkim jest kraina pewnej autonomii, którą ta kraina, przypomnę, cieszyła się do początków XVI wieku. To jest Księstwo Mazowieckie, które podejmowało tutaj i Prusów, i Tatarów, i Jadźwingów, i Niderlandów – cały ten pas Urzecza to są przecież ludy Północnej Europy, basenu Morza Północnego… I to są banici, wolni Kurpie, którzy nigdy nie dali się spańszczyźnić, którzy stawiali opór okupantowi szwedzkiemu i później niemieckiemu a i rosyjskiemu również. To są, tak zwani, wolni kmiecie, ludzie, którzy często nierozumiani ze względu na specyfikę języka, tak zwane „mazurzenie” – styl szarmancko-szemrany, andrusowski… Bo przecież Mazur jak wchodził tango, to wychodził z lokalu nad ranem. I pozostawiał zgliszcza bardzo często, więc nasza fantazja ułańska Rzeczypospolitej słynie i szerzej… Staramy się to przywołać. Myślę, że Warszawa poprzez swoją specyfikę stolicy, zresztą jak każda stolica na świecie, bo przecież to samo dotyczy, na przykład, o kilka skal szerzej i bardziej ale Nowy York – to jest kulturalna stolica Ameryki, poza tą administracyjną w Waszyngtonie. A nie Las Vegas, plastikowy paździerz, ale właśnie NY, do którego ciągną zastępy bohemy z całego świata. I tutaj wydaje się, że Warszawa też taką rolę pełni.
No właśnie, bo ja chciałem zauważyć, że Urzecze to jest taka mniej znana część Mazowsza. Ziemia Radomska jest już dość dobrze rozreklamowana przez różne kapele grające klimaciki stamtąd – a Urzecze, to nawet nie jest „za miedzą” ale tuż „przy miedzy”, tuż obok przy tej dzikości Wisły. I tak jak mieliście czas, że graliście płynącego bluesa znad Missisipi, to ja tu teraz słyszę, że Mississippi porzuciliście na korzyść naszej rodzimej Wisełki i to są transy rzeczne…
To są bluesy, takie słowiańskie. I transy rzeczne, znowu dobrze to punktujesz, jesteś bacznym obserwatorem, można powiedzieć nawet – ornitologiem tej całej kosmologii Mazowsza i Słowiańszczyzny, więc: Tak! To są dobre spostrzeżenia! Powiem krótko, nas zafascynowało to, że to jest przede wszystkim część Warszawy. Jak sobie kiedyś, na początku lat 90 i początku KZWW rozmawialiśmy ferajną Orkiestry z Chmielnej, z Kapelą Czerniakowską, z nieodżałowanym Sylwkiem Kozerą czy jednym z najważniejszych głosów stolicy, bardów Warszawy – Staszkiem Wielankiem to oni oprócz tego, że wykazywali wysoką wiedzę o działalności muzykantów mieszkających w „rogatkach Warszawy”, znali świetnie region kołbielski, co mi bardzo imponowało, znali również ród Kąkolewkich harmonistów właśnie z tego kołbielskiego regionu i wschodniego Mazowsza, to oni podkreślali, że bardzo ich ta muzyka frapuje i inspiruje a to, że szemrane ballady wykonują to wynika po prostu z ich doświadczenia i zakorzenienia czy to na Dolnym Mokotowie czy na Czerniakowie czy na Pradze Północ. To jest fantastyczne, że Urzecze jest częścią Mazowsza szerzej ale też częścią Warszawy – Saska Kępa, Mokotów, Czerniaków, Siekierki… Lecimy sobie dalej – Gassy, Konstancin-Jeziorna, Góra Kalwaria – ważny przystanek flisacki i kończymy na Czersku. Na tym słynnym zamku średniowiecznym, gdzie różne sabaty mają miejsce. I to jest wyznacznik pewnego stylu Kapeli – udowadniamy, że gramy muzykę warszawską, bo Urzecze organicznie związane jest z Warszawą. Po drugie – myśmy zawsze podkreślali, że Warszawa, w odróżnieniu od innych miast, ma swoją specyfikę ludową, gdzie się przenikają pięknie folklor miejski i wiejski. Jedno w jakiś sposób na drugie wpływa i na pewno inspiruje, mimo że to są oddzielne style a nawet te kultury są inne. Ale przecież najwybitniejszy bard Warszawy, Stanisław Grzesiuk, pochodził z okolic Lublina. I nigdy nie ukrywał, że we wrześniu 1939 przedzierał się „boso ale w ostrogach” do swoich rodzinnych stron, rowerem i z buta i nie krył tego, że jego rodowód jest „gminny”. Dla nas to jest szalenie ważne i stawiamy pewną kropkę nad i, bo ruszając w połowie lat 90. na ekspozycję po Mazowszu dokonała się pewna pętla. Opowiedzieliśmy o tym na tyle na ile potrafiliśmy o tej kulturze, przywołaliśmy jej bohaterów, guślarzy, bluesmanów z delty Wisły, słowiańskich griotów… Udało się zainspirować również mnóstwo ludzi,widzimy, jak wiele osób, nawet jak się do tego nie przyznają wprost, to inspiruje się KZWW i gra muzykę w podobnym stylu czy w podobnym duchu. Nas cieszy to, że ludzie uświadomili sobie bardzo ważną kwestię, że jeżeli się nie dziedziczy pewnej tradycji pokoleniowo, jeżeli się nie funkcjonuje w jakimś interiorze, gdzie gwara jest fundamentalna, bo przecież coraz mniej jest takich miejsc, wszystko gdzieś podlega przemianom cywilizacyjnym, kulturowym i globalnym – to szalenie trudno jest wejść w skórę takiego muzykanta. Który jest w 100% sobą z krwi i kości, i nikogo nie udaje. „Muzykant nie udaje małpy” – jak to kiedyś napisał Maciej Rychły. I nie sposób jest udawać małpę czy grać małpę udając muzykanta. Myślę, że trzeba być sobą i dlatego tak istotną kwestią jest odnalezienie tej muzyki i jej poczucie ale potem przełożenie na swój język. Żeby to nie była kolejna „ rekonstrukcja zdarzeń dziewięć dziewięć siedem”.
Zatem skupmy się troszkę na źródłach, ta płyta brzmi jak KZWW, to jest wasze brzmienie wypracowane przez lata. Nie tylko jeździliście po Mazowszu, bo przecież i „Nord” był i tu się Skandynawia ukłoniła, było troszeczkę wspomnianej Mississippi – ale moje pytanie brzmi: czy te utwory, które znalazły się na płycie, są stricte ludowe czy to jest wasza prywatna twórczość oparta na konkretnych brzmieniach? I dalej – czy inspiracje do tego podszepnęła Wam Wisła swoim nurtem, czy może coś więcej? Np. Syrenka-Gryfica dała znać, czy ewentualnie udało się Wam skontaktować z muzykami, którzy jeszcze muzykują… Jak to było?
Bogini Rzek, Bogunka, Syrena… Symbol miasta Warszawy, trochę gadzi, trochę taki… chtoniczny, trochę rybny a trochę ssaczy i smoczy jednocześnie. To jest taka specyfika, tutaj można by się doszukiwać, że na pewno Jung odszukał by wiele archetypów związanych z tą symboliką… Odpowiadając na ostatnie pytanie, zadałeś ich w sumie cztery, ja staram się podprogowo odbierać ten przekaz i go konotować, ale zdarza się tu, że od razu udzielasz na nie odpowiedzi, zadając kolejne pytanie. Ta Syrena była rzeczywiście tą przewodniczką, która swoim śpiewem najpierw oczarowała Łukasza Maurycego Stanaszka, odkrywcę Urzecza, doktora antropologii i kustosza Muzeum Archeologicznego w Warszawie. I to jest nasz pierwszy trop. Jego epokowa, monumentalna księga „Nadwiślańskie Urzecze” była dla nas szczególnie ważna, przypomnę, był to rok 2012, kiedy się ukazała. I już wtedy Łukasz zaprosił nas do współpracy, prosząc nas o udostępnienie muzyki z naszej pierwszej płyty i jak powiedział, „ona jest najbardziej mazowiecka” w jego odczuciu i oddaje również charakter Urzecza. Zgodziliśmy się a wręcz podskoczyliśmy z radości! Jeśli udaje się wzajemnie inspirować ludzi z różnych dziedzin, to jest najwspanialsze, czego może doświadczyć każdy, kto zajmuje się jakimś tworzeniem i tworzywem. Czy tematy są ludowe? Tak, wiele z nich to mazowieckie tematy nadrzeczne. Szerzej poszliśmy wzdłuż całej Wisły, aż od Pasa Beskidzkiego, tam gdzie źródła i flisactwo bardzo żywe nie tylko jako atrakcja turystyczna, przez Sandomierz i Galicję, Małopolskę, Radomszczyznę… Wchodzimy na Mazowsze, płyniemy dalej na Północ i tu trafiamy na ważny szlak orylski, niderlandzko-północną „Trójwieś”, Nieszawa – Raciążek – Ciechocinek i Włocławek. Następnie Toruń i Grudziądz gdzie zaczyna się Pomorze a my staramy się tę Wisłę na swój sposób scalić. Rzeka, jak ówczesne ludy, nie uznaje żadnych granic administracyjnych czy regionalnych. Płynął towar, płynęła pieśń, płynęła muzyka, kto to ograniczyła w jakikolwiek sposób? Kto mówił drugiemu muzykantowi, że ma tak nie grać bo w tym regionie się tak nie grało? To są wymysły dzisiejsze, tych, powiedzmy, kuglarzy.
Czyli jednym słowem: rytm płyty to rytm rzeki?
Rytm rzeki, tak… Ona jest odzwierciedleniem wspaniałości, dzikości i wolności Wisły. Wisła pozostaje rzeką wolną, mimo że próbuje się ją tamować, a to w Kozienicach, a to we Włocławku – nic z tego!
Słyszałem już dawno temu taką legendę flisacką, że nie wolno rzeki regulować bo to może przynieść nieszczęście…
Naturalnie! Kultura flisacka jest tu też dla nas szalenie inspirująca, to jest kultura, która mówi bardzo wyraźnie, że jesteśmy częścią przyrody i nie powinniśmy inwazyjnie ingerować w jej rytm i harmonię. A to się dzieje niestety… Ta płyta też jest świadomościowa i ekologiczna, żebyśmy zrozumieli rangę rzek a szerzej wody dla naszego życia. 70 % każdego człowieka to woda, my się z tej wody wywodzimy. Wychodzimy z wody jako homo sapiens a potem prawdopodobnie też nasze prochy wodami podziemnymi trafiają do mórz i oceanów. Te impresje ludowe nadwiślańskie, przy wiślańskie i około wiślańskie są rozwijane przez nas w sposób bardzo autorski . Sądzę, że gro kompozycji, w dużej mierze pisanych przez Sylwię Świątkowską i Magdę Sobczak-Kotnarowską a nawet Ewę Małecką, wzmacniane basetlą Pawła Mazurczaka, naszymi bębnami z Piotrem Glińskim i trąbką Miłosza Gawryłkiewicza to są autorskie kompozycje i nie ma wcześniej tak autorskiej płyty jaką jest dzisiaj „Uwodzenie”. To jest nasza najbardziej subiektywna, intymna, osobista i autorska opowieść o Wiśle.
Tam się nutka chasydzka też znalazła…
Naturalnie, bo tutaj wystarczy pojechać w okolice Otwocka, Przytyk słynny… To są miejscowości, wsie i miasteczka zamieszkiwane przed wojną przez Żydów. 1/3 społeczności polskiej przed wojną stanowili Żydzi. Nie sposób tego wymazać gumką, nie sposób tego zabić. Te tematy przenikały, nawet na weselach jeszcze po wojnie grało się polki-szabasówki i polki żydowskie, tańce chasydzkie i tak dalej… Łukasz Maurycy rozróżnia, kulturę polską od kultury mazowieckiej, to też jest szalenie interesujące, zajęło dwa wieki zanim prawodawstwo polskie zostało przyjęte w pełni przez Mazowsze, dopiero w XVII wieku scalamy się z Polską jako Mazurzy. Dla muzykantów polskich bardzo często byli to nauczyciele. Przypomnę Simsię słynnego, z okolic południowej części Mazowsza, nasz korzenny mentor Kazimierz Zdrzalik też miał z nim kontakt i podsłuchiwał go na różnych pograjkach. Bardzo często było tak, że żydowscy muzykanci byli zapraszani na polskie wesela i zabawy – i odwrotnie. Ten cały żywioł jest ogromnie widoczny i słyszalny w muzyce Mazowsza.
Do płyty powstał teledysk promujący, który łączy w sobie nostalgię przedwojennych polskich filmów i klimatów rodem z Joy Division. Powiedz jak do tego doszło, niezły flis żeście tam uskutecznili!
To był flis, że tak powiem, kosmiczny i wielka niespodzianka przy realizacji tego klipu. Po pierwsze nie wiedzieliśmy, z czym się będziemy mierzyć. Wydawca, Karrot Kommando tutaj przedsięwziął bardzo fajną niespodziankę dla nas, zapraszając nas na plan. Wcześniej gdzieś tam oczywiście przymierzaliśmy się z jakimiś strojami, zeby to było nawiązanie do epoki. I pojawiła się ekipa Rafała Łapińskiego i Joli Krawczyk, którzy jako Taxi Wisła podstawili swoją krypę. Przypomnę, to już jest drugie takie wydarzenie, wcześniej korzystaliśmy z niej nagrywając video do kawałka z płyty Nord w 2012 roku. I pojawia się też bardzo zdolny twórca Justyn Kołakowski, któremu wtóruje Amadeusz Mytych i którzy mają fajnego czuja. Dobrze to reżyserują, jest ciekawy scenariusz – bo ten teledysk przedstawia pewną historię. Joy Division też, ale my fascynujemy się bardziej tym, co w latach 70 robił Piotr Szulkin, „Dziewcę z ciortem” – to są wstrząsy nam najbliższe. Zdjęcia wykonał Jakub Urbański, towarzyszyli mu Damian Kosewski i Mateusz Hernik a dronem operował Jan Urbański. Muszę ich wymienić bo zrobili kawał dobrej roboty, kostiumy zrobili RAD-Duet i Sabina Krysik a Weronika Sikora zrobiła charakteryzację. Scenografię – Weronika Szymańska i Mateusz Jagodziński. Storyboard Marcelina Pasek, Montaż Natalia Jacheć a kolor wrzucił Konrad Bloch. Kierownikiem produkcji był Michał Lorent z asystentami Janem Bąkiem i Bartkiem Kotarbem a nawet konia trzeba było wypożyczyć i opiekowała się nim Konstancja Kołakowska a fotosy robiła Patrycja Mytych, studio S1 to dźwiękowo wspomagało. Co chcę powiedzieć? Że postać chłopca zagrał Stefan Sobkowiak, adept flisactwa a koń nazywał się Smart’n Jack i lunił wypić na planie. To było szalone przedsięwzięcie z armią ludzi i cieszę się, że udało się uwiecznić pierwszy, po trzech miesiącach słoty, deszczu i ciemności dzień, w którym wyszło słońce. I myśmy tego nie zamierzali, to był po prostu ten dzień, kiedy „wszyscy mogą”. Zresztą jak nagrywaliśmy teledysk do „Hymnu do Żywy” Lelka, to była analogiczna sytuacja – pierwszy dzień po dwóch miesiącach wtedy wreszcie wyszło słońce i mogliśmy wykreować to słowiańskie misterium.
Jak słucham tej płyty, to mam wrażenie, że jest to też ukłon czasom, kiedy takie zespoły jak Marillion nagrywały albumy koncepcyjne. Tam nie było przypadkowych kawałków – a ich kolejność też nie była przypadkowa. Na „Urzeczeniu” mam wrażenie, jest podobnie. To nie jest tak, że se wzięliśmy plik karteczek i rzuciliśmy – i tak jak spadły, to tak nagraliśmy. Tam jest jakaś myśl przewodnia, którą proszę, żebyś przedstawił.
Bardzo się cieszę, że tak to zauważasz, chociaż rzeczywiście nie planowaliśmy aż tak konceptualnie do tego podchodzić, raczej w ramach pewnej nieskrępowanej dezynwoltury, staraliśmy się najpierw zgromadzić tematy wiślane. Tę pracę riserczera oprócz mnie wykonała też Sylwia i Magda, niezależnie to robiliśmy, mi udało zebrać się kilkanaście fenomenalnych i „z epoki” ksiąg o Wiśle. Nie były to tylko albumy ale też przepiękne bajki zebrane i inne historie, pieśni… I muszę powiedzieć, że później nastąpił etap bardzo wręcz precyzyjnej selekcji i dyskusji zespołowej. Jest to jeden z niewielu zespołów w którym funkcjonuje demokracja. To nie jest tak, że jest lider i on decyduje, a reszta mu się kłania i odgrywa te nuty, które on przynosi albo sobie wykoncypuje. Tutaj każdy jest na równych prawach i ma prawo głosu, może powiedzieć: „veto, nie zgadzam się” bo to jest też tradycja rzeczpospolitej, i każdy też coś od siebie wnosi. Poskarżę się, że część moich tematów, z ponad dwudziestu, które przyniosłem, też zostało odrzuconych.
To może część druga „Uwodzenia”… ?
Tak, nas namawiają, i do „Reakcji Mazowieckiej” drugiej, bo ten koncept się niesłychanie przyjął i tutaj, na Mazowszu, spodobał. Wielu muzykantów się do nas zgłasza, że chcieliby uczestniczyć w takim przedsięwzięciu. Za to jesteśmy wdzięczni, bo nic piękniejszego nie może się dokonać, po tym jak realizujesz jakąś akcję i ona znajduje taki fenomenalny rozgłos i przyjęcie, i tego typu reperkusje pozytywne. Natomiast tutaj lwią częścią zajęła się Sylwia Świątkowska, Magda Sobczak-Kotnarowska i ten koncept, który wyniknął, on był naprawdę owocem wielomiesięcznych dyskusji, poddawaniu pomysłów modyfikacji… Pieśń jest żywą materią, ona się zmieniała, sama wariacja, powiedzmy sobie, występuje różna od Małopolski aż do Kaszub więc i my często dopisujemy sobie swoje słowa autorskie. A często, i tak zdarzyło się w wypadku „Uwodzenia”, że napisaliśmy i słowa, i kompozycje sami.
Nie masz czasem wrażenia, że Urzecze ma szansę na swój geograficzny renesans, taki jaki miały kiedyś Bieszczady, mocno doświadczone przez wojnę. W sumie i mieszkańcy Urzecza też byli przetrzepani przez II WŚ ale Bieszczady już się odrodziły, już tam ludzie jeżdżą, już tam nie ma takiej dzikości która była… A jak to będzie z Urzeczem? Jak myślisz? Powstała nawet drużyna piłkarska Urzecze Gassy.
Tych zespołów powstało bez liku, jest ich w tej chwili kilkanaście, jeden z nich, Urzeczeni, Firmował Maurycy Stanaszek, gdzieś z popiołów odtworzył i do życia znowu przywrócił. On jest specjalistą od wampirów to on wie, jak to robić. Napisał „Wampiry w średniowiecznej Polsce”, genialną księgę, dziś to biały kruk… Tożsamość pewna mieszkańców wzrosła o jakieś, myślę, 380%, pewna świadomość też… Staje się to modą, słyszymy, że bardzo dużo miejscowości nawet oddalonych od Wisły próbuje jakiejś inkorporacji czy akcesu do Urzecza, heh… Myślę, że to wynika z potrzeby odnalezienia się w tym globalizującym się świecie. Kiedyś w latach 90. przeżywaliśmy fascynację „małymi ojczyznami” i ich rozkwit, niektórzy bardzo trywialnie do tego podchodzili a to jest szalenie ważne, każdy musi mieć swoją małą ojczyznę. Musi się utożsamiać z miejscem, z którego się wywodzi albo jeśli się nie utożsamia to wiedzieć gdzie się urodził. Nie można udawać ciągle Czecha ani Bułgara, nic oczywiście nie ujmując tym narodom. A najczęściej Niemca, heh… Na szczęście się to dokonuje. Jak to zresztą mądrzy flisacy, których kiedyś pytałem, czy widzą pewien renesans na Wiśle starych łajb które wróciły, kryp, szkut, dubasów – oni mówią, że to piękne, że Wisła znów przyciąga, że Warszawa znowu zwróciła się ku rzece, bo była odwrócona tyłkiem przez wiele lat. Wisła przez wiele lat była ściekiem ale teraz się odrodziła i znów jest piękną rzeką, bulwary to najczęściej uczęszczane miejsce spacerowe warszawiaków teraz. Sądzę, że ta moda może być, nam bardziej zależy, żeby Mazovia, Mazowsze, z którym utożsamiamy się najmocniej od wielu lat, ja od początku twierdzę, że jestem lokalnym patriotą mazowieckim, było tak samo dobrze rozpoznawalne i kojarzone jak Andaluzja czy jak Bretania, żeby żyła pewna legenda tego miejsca. Pracujemy nad tym, żeby to było godnie fascynować tym ludzi, którzy są gdzieś daleko w świecie. My im opowiadamy o Mazowszu od lat i rzeczywiście widzimy jakie to budzi zainteresowanie, choć dla wielu jest to nadal wielka Terra Incognita.
I szybciutko jeszcze pytanko na koniec – wirus koronkowy trochę nam zatrzymał promocję na żywo, ale wyście zagrali bardzo udany live stream promującą „Uwodzenie” z Muzeum Archeologicznego – i jakie są dalsze plany?
Zagraliśmy też pięć koncertów wzdłuż Wisły, parę dni po premierze gdy płyta się ukazała. Wyruszyliśmy szlakiem i dotarliśmy aż do Kozienic, byliśmy w Górze Kalwarii… To było dobre przedsięwzięcie i w dwójnasób dla nas istotne, bo kiedy to realizowaliśmy to udało się nam trafić na chwilowe „odmrożenie”, że można było zagrać koncert dla 50% publiczności w sali. A to spowodowało, że graliśmy też dla żywej publiczności a to jest bezcenne doświadczenie, bo żaden streaming nie zastąpi koncertu z mistycznym kontaktem bezpośrednim z publicznością, a tego teraz zostaliśmy pozbawieni. I nie odbiorą nam tego, nawet jak byśmy mieli grać znowu w podziemiu…
Wywiad był wyemitowany w audycji „Fonoteka Polska” 24 lutego 2021 w Radio Praga.
Prowadzący: Witt Wilczyński
Gość: Maciej Szajkowski (Kapela Ze Wsi Warszawa)
Korekta: Anna Wilczyńska
Zapis wywiadu w formie tekstu dla
iSAP- Słowiańska Agencja Prasowa
dzięki uprzejmości Radio WID
CC- BY- SA 4.0