Ładowanie

Śmierć i pogrzeb Słowianina – zgon i konanie cz.2

Śmierć i pogrzeb Słowianina – zgon i konanie cz.2

Drogi czytelniku, dowiedziałeś się już z poprzedniej części traktującej o pogrzebie, jakie magiczne znaki przepowiadały rychły zgon, lub inne nieszczęście. Jednak by mógł odbyć się cały sakralno-kulturowy obrządek związany z pogrzebem, musi nastąpić śmierć.

Truizm? Oczywiście, ale samo umieranie ma w kulturze ludowej poczesne miejsce i  nie jest aktem a procesem, w którym uczestniczą rodzina i bliscy. Zanim jednak przejdziemy do obrządku związanego bezpośrednio ze zgonem, pozwolę sobie na krótką dygresję o śmierci w ogóle. Nie – nie o filozoficznym jej wymiarze, ale o kulturowej formie, jaką przybiera w kulturze Słowian.

Przede wszystkim kultura słowiańska, hołduje życiu – narodzinom, wzrastaniu, płodzeniu etc. Wszystko, co związane jest z życiem — jest człowieczym porządkiem, choć oczywiście podszytym magią i działaniem zaświatu, to jednak naturalnym dla tego świata. Śmierć w całym cyklu jest wyjątkowa, nie postrzega jej się jako naturalnej. Przychodzi ona z innego świata, często połączona z działaniem złych duchów. Zaburza i przerywa naturalny porządek. Choć ludność słowiańska w swej kulturze rozumie i spodziewa się śmierci, choć czyni częste do niej odniesienia w powiastkach i pieśniach, a nawet dostrzega ją w cyklu wegetacyjnym.  Mimo to, musisz drogi czytelniku zauważyć, że nawet czytając ten tekst, stawiam monety przeciw orzechom, widzisz w głowie wysoką, białą lub czarną postać, z czymś w ubiorze i postawie, co świadczy o nieuchronności zapowiadanych zdarzeń.

Pogrzeb (1905-1916). Domena puibliczna.

I bardzo dobrze widzisz. Widzisz przez pryzmat naszej kultury, która każe nam śmierci nie postrzegać jako procesu biologicznego, ale jako postać – ducha, posłańca Zaświatu, który kończy naszą tak fizyczną jak i duchową wędrówkę po tym świecie i zabiera w inne miejsce, gdzieś za morze.

Morowa pani — wyobrażenia śmierci w kulturze Słowian

Ludowe wyobrażenia każą nam postrzegać śmierć jako postać kobiecą. Takie płciowe postrzeganie ma swoje konotacje także w obrzędach dotyczących umierania. Najczęściej mistrzem ceremonii związanej ze zgonem jest właśnie kobieta w niektórych terenach zwana morzycielką. Przywiązanie do płci anioła śmierci jest kulturowo tak głębokie, że nawet wieki chrystianizacji nie pozwoliły ludowi ustawić w tej roli nawet Jezusa. Modlitwy i pieśni pogrzebowe i zaduszne jako orędowniczki dobrej śmierci widzą świętą Barbarę i świętą Agatę, które na owo szczególne wydarzenie posiadają wszelkie potrzebne boskie moce.

Śmierć jest zatem zwykle postacią kobiecą, zależnie od regionu, młodą, czasem ubraną w piękną białą suknię i kwietne wianki, czasem staruchą, czasem wręcz nosi elementy trupie – widać jej kawałki szkieletu i gnijącego mięsa. Bywa, że jest uzbrojona, najczęściej w kosę. Bywa jednak, że jej uzbrojenie stanowi, szpadel, grabie, czy piła do cięcia drewna.

Śmierć Ellenai. Jacek Malczewski. Muzeum Narodowe w Krakowie; www.zbiory.mnk.pl, CC BY-SA 4.0

Śmierć mieszka też w konkretnych miejscach – na cmentarzu, w kościelnej dzwonnicy lub kostnicy. Zamieszkuje więc miejsca ściśle związane z umieraniem i stamtąd przychodzi do domostw. Według wierzeń pojawia się przez trzy wieczory przed zgonem i puka w okna. Aby  nie być wprost rozpoznaną, może też przyjmować postaci zwierzęce – czarnego psa, kota czy gęsi.

Istotne jest jednak też to, że śmierć zdaje się mieć ludzki rozum i postrzeganie świata. Może się zatem pomylić – jeśliby ktoś położył się niebacznie w łożu konającego, może go obrać za swój cel i zabrać ze sobą. Dodatkowo śmierć staje koło głowy konającego, można ją zatem oszukać odwracając łóżko. Jej percepcję obowiązków może też zaburzyć przybycie kolędników, wśród których będzie postać śmierci. Widząc ją, prawdziwa śmierć może uznać, że jej obowiązki w danej chacie zostały już wykonane.

Śmierć nagła i konanie a magia ludowa 

Ponieważ każda zmiana w mentalności słowiańskiej nie jest aktem a procesem, jest nią też umieranie. Wręcz śmierć nagła, bez zapowiedzi i możliwości pożegnania postrzegana jest jako przekleństwo – wszak duch nieprzygotowany na odejście może nie wiedzieć, że jest martwy i nawiedzać żywych. Ważne zatem by konanie trwało przez pewien czas, ale niezbyt długo. Jeśli przedłuża się ponad miarę, istnieją ludowe magiczne sposoby, by męki skrócić. Właśnie o czasie konania i sposobach skracania opowiem Ci, drogi czytelniku już za chwilę.

Śmierć wygnanki (po 1906). Domena publiczna.

Trudno jednoznacznie orzec, kiedy zaczyna się konanie i jak je odróżnić od ciężkiej choroby, z której można jednak jeszcze wyjść. Pewnym jest natomiast, że zaraz po tym, gdy bliscy dostrzegali jego symptomy, rozpoczynały się rytuały odpowiednie dla konania. Przede wszystkim wokół umierającego zapalano świece, zwłaszcza przy głowie, a w dłonie wkładano mu gromnicę.

Pamiętajmy, że mentalność naszych przodków kazała im, kiedy dostrzegli znaki nadchodzącej śmierci, nie ratować krewnego, ale dopomóc mu w umieraniu. Właśnie wokół tego dopomagania i ulżenia w mękach będą obracać się wszelkie rytuały. Przede wszystkim zaraz po zapaleniu wspomnianych już świec, rodzina żegna konającego: „Idź, niech Cię Pan Bóg prowadzi do tronu swojego, bo ty dziś, a my jutro”. Zaczyna się zatem proces odprawiania i pożegnań. Świece, a zwłaszcza gromnica mają mu oświetlić drogę ku zaświatom. 

Śmierć Słowianina to podróż, która ma swój czas i cel… i nie może się przedłużać

Śmierć jest więc w wizji ludowej podróżą, do której trzeba umierającego przygotować i godnie pożegnać. Jak już wspominałam wcześniej, konanie ma swój czas. Musi znaleźć się miejsce na palenie świec i pożegnania, oraz pogodzenie z rodziną. Jeśli konanie jest odpowiednio umiejscowione w czasie, to te dwa zabiegi mu wystarczą. Jak mówiłam wcześniej, bardzo niepożądana jest śmierć nagła, bez możliwości pożegnań i odkupień, a jeszcze gorzej, jeśli nastąpi ona w wielkim strachu lub żalu, wówczas prawie pewne, że dusza zmarłego nie zazna spokoju, ale temu aspektowi poświęcę osobny tekst. Niepożądane jest również przedłużające się konanie, które męczy ciało i ducha umierającego, ale też jest obciążeniem bliskich i przeciw takiemu konaniu istnieje całe mnóstwo ludowych zabiegów magicznych mających ulżyć w śmierci.

Pogrzeb pięcioletniej dziewczynki w Mszance, 1915 r. Domena publiczna.

Wiedz, drogi czytelniku, że długie ciężkie konanie to w przekonaniu ludowym nie efekt powolnego obumierania narządów, czy procesów biologicznych, ale skutek czarów, uroków i działania złych duchów. Należy zatem takie uroki zdjąć, a czary odczynić. Natomiast jeśli do konającego mają przystęp złe moce, to przede wszystkim ze względu na jego wcześniejsze paranie się magią lub złe życie. Wówczas wchodzi jeszcze kwestia odkupienia win.

Jak Słowianie pomagali umierać bliskim?

Pierwszą pomocą przy przedłużającym się konaniu jest wyjęcie, a nawet wyrwanie poduszki spod głowy umierającego. Zabieg, wydawałoby się, bezduszny w swej istocie ma silne umocowanie magiczne w mentalności ludowej. Po pierwsze chodzi o przekonanie, że wszystko, co „ptasie” związane jest z przestworzem, życiem i słońcem, zatem pierze, którym wypełnione są poduszki, może utrudniać odejście na drugą, ciemną stronę. Jeśli ktoś chciał utrudnić umierającemu odejście, mógł mu położyć pióro, które miało go trzymać przy tym świecie. 

Po drugie, ludowo żywiono przekonanie, że umiera się leżąc płasko – jest to pozycja dla umarłych. Dlatego sypiało się na wielu poduszkach, półsiedząc. Każdy ktokolwiek był w chatach, w muzeach etnograficznych z całą pewnością dostrzegł jak krótkie są dawne łóżka. Wynika to nie tylko ze wzrostu niegdysiejszych ludzi, ale właśnie z faktu przyjmowania we śnie owej charakterystycznej półsiedzącej pozycji.

Ostatnie pożegnanie (1908). Domena publiczna.

Równocześnie i zamiennie z wyrywaniem poduszki spod głowy stosowano układanie konającego na ziemi. Kładziono go zatem przy łóżku wprost na podłodze, często podkładając pod niego kilka źdźbeł słomy. Jak już pisałam we wcześniejszych artykułach, na całej Słowiańszczyźnie silne było przekonanie, że na słomie człowiek się rodzi i na słomie umiera. Silny charakter mediacyjny słomy powodował, że układano na niej zarówno rodzące jak i umierających, by ułatwić podróż między światami. Dziś oczywiście zdajemy sobie, drogi czytelniku, sprawę, że wyjęcie bardzo osłabionego człowieka z łóżka i ułożenie na zimnej, nieizolowanej podłodze, w chacie gdzie z całą pewnością panują przeciągi, realnie zgon przyspieszało, nawet bez udziału magii. Jednak pamiętajmy, że nasi przodkowie myśleli inaczej niż my o śmierci. Dla nich była ona czymś nieuniknionym, z czym trzeba było się biernie pogodzić. Sam umierający nie sprzeciwiał się czynionym wokół niego praktykom, a czując się wybitnie słabym, kazał się na ziemi układać, by tym szybciej odejść w Zaświaty.

Zresztą układanie na podłodze nie było jedynym środkiem, który przyspieszał zgon nie tylko magicznie, ale i realnie. Kolejną formą, która dopomagała magicznie i miała silne umocowanie w wierzeniach, ale też realnie mogła się przyczynić do rychłego skonania, było podkurzanie bydlęcym runem. By dokonać zabiegu magicznego, należało o zachodzie słońca pozbierać od sąsiadów runo owiec i kóz, a następnie opalić je na suchej patelni. Taką patelnie wkładano pod pierzynę umierającego, nakrywając go z głową. Współcześnie oczywiście widzimy oczyma wyobraźni, duszącego się gryzącym, organicznym dymem chorego człowieka. Jednak w świadomości ludowej runo zwierzęce, podobnie jak słoma,pomaga przechodzić między światami i zmieniać swój status. Dlatego na przykład nowożeńców niejednokrotnie ustawiano na bydlęcej skórze w czasie obrzędów weselnych. Takie wypadłe runo jest martwe i jako takie zostaje spalone, a dym z niego zabiera umierającego w Zaświaty.

Symboliczne odsyłanie konającego

Poza metodami, które oparte były na sferze wierzeń magicznych, ale mogły mieć swój realny udział przy zgonie był jeszcze cały szereg zabiegów wprost symbolicznych. Przede wszystkim do lekkiej śmierci dopomagała modlitwa – zwłaszcza do świętej Barbary czy Agaty uważanych za przewodniczki dusz i wspomniana przeze mnie wcześniej gromnica, która miała być tym skuteczniejsza im starsza i więcej razy używana. Pamiętaj, drogi czytelniku, że ta specyficzna świeca święcona na początku lutego była nie tylko przewodniczką w śmierci, ale miała też odganiać pioruny i powodować, że wilki nie będą zbliżały się do zagród. Można więc założyć, że jej uświęcony blask miał moc odpędzania złego i wypalania wszystkiego, co nieprawe. Można więc założyć, że wypalał niewyspowiadane winy konającego i pozwalał mu lekko odejść w Zaświaty. Oczywiście o ile te winy nie były wielkie ponad miarę.

Śmierć (1908-1920). Domena publiczna.

Drugim sposobem symbolicznego odesłania umierającego było przykrycie go ślubnym ubraniem, czy to jego własnym, czy nawet pożyczonym. Zwłaszcza siłę dopomagającą odejść miało mieć ubranie ślubne rodzica, którym przykryto dziecko. Być może szczególny charakter tego stroju, symbolizujący przemianę w osobę w pełni dojrzałą społecznie i co za tym idzie wypełnienie wszelkich oczekiwanych społecznie ról, miał niejako przypomnieć starszemu umierającemu, że wszystkiego, co musiał — dopełnił. Dziecko natomiast przykrycie takim strojem mogło niejako zwalniać z obowiązku dokonania powinności życiowych. Zresztą o rytuałach wobec osób umarłych przed ślubem będę mówić w kolejnych artykułach.

Ponadto dawano umierającemu wszelkie możliwe dewocjonalia; wieszano mu różaniec na szyi, czy wkładano szkaplerz w ręce. Metodą na łatwe odejście miała być też spowiedź i pojednanie ze wszystkimi, z którymi umierający był w zwadzie, oraz uzyskanie przebaczenia i odpuszczenia od wszystkich członków rodziny. Nie sposób tutaj nie zobaczyć analogii weselnej, gdy panna młoda żegna i prosi o wybaczenie wszystkich członków rodziny. Nie ma zatem w myśleniu ludowym różnicy między śmiercią symboliczną a realną.

Śmierć. A. Setkowicz (1908-1920). Domena publiczna.

Ostateczną formą dopomagania do śmierci jest natomiast wyjmowanie desek z dachu i robienie dziury w strzesze. Takie działania podejmowano, gdy naprawdę zgon przedłużał się ponad miarę, a żadne inne, lżejsze metody nie przynosiły zamierzonych rezultatów. Przeklinano nawet ludowo „oby deski stropowe nad tobą wyjmowali” sugerując ciężkie, bolesne konanie. Oczywiście takie konanie nie pozostawało bez winy umierającego. Jeśli trzeba było robić dziurę w dachu, to niemal pewne było, że osoba ta miała kontakty z diabłem i czarami. Teraz, przy śmierci jej dusza obciążona winą nie może ulecieć, dlatego, by jej do tego dopomóc, rozmontowywano dach, otwierając też drzwi i okna.

A gdy wykonano wszystkie zabiegi, według podań ludowych w chacie rozlegał się trzask, jakby pękło polano, a umierający wydawał ostatni dech, z którym wyzionął ducha. Bo dusza ludzka ściśle w myśleniu ludowym powiązana jest z oddechem. 

Jednak o duszy, samej śmierci i pierwszych obrządkach przy zmarłym opowiem Ci, drogi czytelniku, już w kolejnej części.

Autorka artykułu: Agnieszka Podemska (Stowarzyszenie Podkoziołek)
Korekta i redakcja: Adrianna Aminae Janusz
W ramach iSAP – Słowiańska Agencja Prasowa

Bibliografia:

Adam Fisher „Zwyczaje Pogrzebowe Ludu Polskiego”, Lwów 1921

Henryk Biegeleisen „Śmierć w obrzędach, zwyczajach i wierzeniach ludu polskiego”, Poznań 2023 Anna Zadrożyńska „Światy , zaświaty o tradycji świętowań w Polsce”, Warszawa 2000

Zygmunt Gloger „Rok polski w życiu, tradycyi i pieśni”, Warszawa 1900 Kazimierz Żygulski „ Święto i kultura”, Warszawa 1981

Paweł Szczepanik „Słowiańskie zaświaty wierzenia, wizje i mity”, Szczecin 2018

A. B r e n c z, Polska obrzędowość pogrzebowa jako obrzęd przejścia, „Lud”, t. 71 : 1987

Arnold van Gennep, Obrzędy przejścia, Warszawa 2006