Ładowanie

Nowości na słowiańskiej scenie muzycznej

cronica, cory mary, tomas kocko, neda

Nowości na słowiańskiej scenie muzycznej

W naszych czasach muzyka coraz częściej zapisywana jest w serwisach streamingowych w formie pojedynczych przebojów. Niemniej fakt, że jeszcze wydawane są płyty, które nie dość, że nie są zbiorem przypadkowych dźwięków, a niosą z sobą głębszy przekaz jest tym, z czego warto się cieszyć…

Stąd też i moje ucho skierowałem na pięć krążków, które skrzyżowały świat folku, szeroko rozumianej muzyki słowiańskiej (w tym rodzimowierczej), tradycyjnych pieśni, metalu i turbofolku. To światy, który swoje korzenie mają w różnych częściach słowiańszczyzny – a nawet dalej. I są jego różnymi obliczami – od nostalgią za tym co było, po to, jak mają się dziś drogi słowiańskiego grania. Zatem po kolei.

Diaboł Boruta Żywioły

Rzeszowska (z czeskim pierwiastkiem o czym za chwilę) folkmetalowa formacja Diaboł Boruta to na naszej scenie metalowej kapela ze wszech miar nieprzeciętna. Chłopaki poszli swoją drogą od pierwszych dźwięków pierwszej płyty i stworzyli własne brzmienie. Nowy, czwarty w historii zespołu długograj, rozpoczyna intro „W drodze”, zgrabnie łączące nutkę ludową i dworską. Jest to szybkie wprowadzenie w świat „Żywiołów”, ale i muzycznej wędrówki. Z kolei „Pielgrzym” niesie ze sobą sporo nuty nie tylko stricte folkmetalowej, ale również całą gamę melodyjnego hard’n’heavy oraz szczyptę nawiązań do charakterystycznego brzmienia polskiego rocka lat 80. XX wieku. 

Tu warto zacytować fragment tekstu, gdyż świetnie oddaje on klimat całej płyty już w tym pierwszym kawałku: Kiedy Słońce wstanie, wiem, że zobaczę drogi kres. Stamtąd Ci przyniosę złotych jabłek koszyk. Grał im wiatr, śpiewał deszcze, ich melodia zbudzi Cię”. Drugi numer zatytułowany „Prawdziwa historya o Wiedzmaku” to melodyjne i około-progresywnie folkmetalowe, twórcze sięgnięcie do poezji Wojciecha Mytnika. Z reguły zespoły decydują się na umieszczenie coveru na końcu płyty – Diaboły złamały tę zasadę, dając cover jako drugi. W kolejnym kawałku („Of Black Faires”) wchodzi już growlowanie i ostrzejsze brzmienie gitar, kontrowane klawiszem i śpiewnie brzmiącą gitarą solową, przełamane quasi-szantowym zaśpiewem i podprawione szczyptą orientalnego echa – tu słychać jeszcze wyraźniej, że muzycy Diaboła Boruty nie są nowicjuszami w muzycznym fachu.  „Pył” to zgrabnie wrzucony w metalowe dźwięki przerywnik, czyli akustyczne, szamańskie dźwięki lasu, które są preludium do kawałka „… z popiołów” (do którego powstał teledysk), zagranego z pagan/thrash/deathmetalowym sznytem, z dużą dawką oldschoolowego ducha. Swoją drogą to jest siła tej płyty – to rozkręcanie się od bardziej rockowego do mocno-metalowego łojenia – w pozytywnym słowa znaczeniu. W tym momencie zaczyna się też „clou” tego krążka, czyli tytułowe „Żywioły”. Najpierw „Woda”, utrzymana w klimacie… technothrashowo-postpunk-bleczursko-gotyckim, gdzie „technothrash” jest tu w znaczeniu lat 90. XX wieku. „Ogień” kontynuuje dzieło, przyspieszając do prędkości speedmetalowych. „Powietrze” nie zwalnia tempa, dochodzą natomiast klimaty cymbałowe i post-blackowe z melorecytacjami uzupełniającymi wściekłe wokale. A i teksty są tu niebanalne, sięgające garściami do wierzeń i legend słowiańskich. W tym momencie następuje kolejna zmiana klimatu „i znów gęstnieje mgła”, będąca przedłużeniem dźwiękowym intra z początku płyty. To jednak nie jest outro – to jest przejście do kolejnego żywiołu, do „Ziemi” (z podtytułem „Dreamtime”). Kawałka podniosłego, muzycznie nieoczywistego, pełnego gitarowej wirtuozerii i przemieszania muzycznych dróg – jak to na Ziemi. Po tym finale może nastąpić właściwe outro – akustyczna „Auha”, czyli powrót do brzmień na wskroś pierwotnych… 

Diaboł Boruta to zacny muzyczny przedstawiciel Ziemi Rzeszowskiej z bardzo dobrym, czeskim perkusistą (w składzie od 2019 roku,  równolegle również bębniący w Mortal Insanity). Panowie mają też na koncie granie w wielu zespołach metalowych, m.in. w bleczurskim Mordschlag, progresywnie death/gothic doomowym Shade, melodyjnie deathmetalowej Mysterii, deathmetalowej Pyrophobii,  avantgarde-blackowej Runopatii i thrashowo-deathmetalowym Cerebrum, co miało niewątpliwy wpływ na obecne brzmienie Diaboła Boruty. „Żywioły” to album, który mimo oldschoolowego brzmienia (w sensie produkcji) zdecydowanie wzbogaca nie tylko naszą rodzimą scenę folkmetalową. 

Cronica  Ukony

Na nową płytę formacji Cronica trzeba było trochę poczekać. Czas zrobił swoje i zespół zmienił brzmienie na bardziej drapieżne, na co główny wpływ miały growle Rasty z Decapitated i swoiste „ucore’owienie” folkmetalowego (czy też heavyfolkowego) sznytu.  Z jednej strony to dobrze, że formacja poszukuje i kolejny album odróżnia się od poprzednika, z drugiej zastanawiam się na ile to przejście na ostrzejsze rejestry nie upodobniło Cronicy do innych kapel… Sama idea jest, jak dla mnie, jak najbardziej w porządku, choć nie ukrywam, że po pierwszym słuchaniu więcej zostało mi w głowie z „Żywiołów” Diaboła czy velesarowych „Szczodrych Godów” niż „Ukonów”.  

A „Ukony” zaczynają się znanym wcześniej z promowanego m.in. na YT kawałka „Dla Korzeni” i pół na pół melodyjnie z nutką ostrego sosu wprowadzają w klimat drugiego krążka Cronicy. „Pakty” to brzmieniowo klimat bliższy nostalgii doom’owe,j a „Płomień” to znów ukłon w stronę pierwszego albumu i bezgrowlowej melodyjności. Kolejny utwór to kolejna zmiana klimatu – tym razem na bliższy gotyckiemu rockowi przełamanemu nutą folkową i balansującym między rockową balladą i ciekawie podjętą próbą zagrania symfonicznego shoegaze…  „Wampiór” to skoczne i quasi-biesiadne nuty a la folkmetalowa Finlandia, przełamane naszą rodzimą Runiką. „Dwa lica” to powrót do folkującego doom’u, ale z zaostrzonym przez growling pazurem. „Pamiętamy” bliższe jest rockowemu graniu z pogranicza folkmetalu, folkrocka i artrocka z balladowo-neofolkową, muzyczną inkrustracją – i taki klimat jest już do końca płyty w trzech ostatnich kawałkach: „Myśl szaleńcza”,  „Udręka” i „Światłonios”. 

Cronica wciąż poszukuje swojej muzycznej ścieżki, czego Davy nie ukrywał w wywiadach, m.in. dla Fonoteki Polskiej i Radiowida. Przez co odniosłem wrażenie, że zespół chciał w brzmienie nowej płyty włożyć jak najwięcej pomysłów – co momentami sprawia wrażenie lekkiego przeładowania, ale z drugiej strony jest to coś zupełnie innego niż poprzedni krążek. W „Ukonach” słychać wiele folkmetalowych i folkrockowych wpływów, od wschodniego, melodyjnego brzmienia w stylu Alkonost, przez nasze rodzime (Derwana i wspomniana wcześniej Runika), po Finlandię i krainy na zachód od Łaby. Droga wybrana przez Cronicę jest ciekawa, wymaga jeszcze troszkę technicznego doszlifowania, ale na pewno sprawdzi się na gigach w klubach. 

Tomáš Kočko a Orchestr Ona

I czas na Czechy a właściwie, na co bardzo zwraca uwagę Tom, na Morawy! Album „Ona” to spore zaskoczenie nie tylko dla zadeklarowanych fanów Orkiestry. Dotychczasowe krążki miały też oczywiście silnie folkowe brzmienie, część z nich poświęcona była słowiańskim bogom („Velesu”) i Słowianom jako takim („Poplor”), była też płyta z muzyką dla dzieci oraz poezją Ladislava Nezdařila – ale na wszystkich wokalnie dominował Tom i najczęściej był to autorski tzw. morawski world music.  Tym razem płyta ma charakter wybitnie żeński, stąd i rolę „lead vocal” w dużej mierze przejęły dziewczyny z zespołu oraz gościnnie zaproszone, zaprzyjaźnione z Orkiestrą pieśniarki. Co prawda śpiewały już one w TKO, ale były to pojedyncze utwory lub tzw. „backing vocal”. Wszystkie utwory na albumie mają ludowe źródła i zostały muzycznie opracowane przez Toma.

Płytę rozpoczyna burzący uczucie błogości, w dużej mierze recytowany „Lupček” („uročnica, černobyla, čemerica…”), ale już drugi utwór to nasz polski evergreen folkowy „Matulu moja”, zagrany z folkmetalowo-mediewalnym kopem i w którym Tomek udzielił się wokalnie. To już kolejny kawałek z polskich stron w repertuarze TKO, co dla polskich fanów morawskiej ekipy jest szczególnie miłe, zwłaszcza że z Tomkiem Kocką znamy się od lat i to nie tylko z koncertów, ale również wspólnych obrzędów. „Turci” dla odmiany to świetna fuzja muzyki orientalnej, góralskiej i balladowej. „Hopaj Hop” to nie tylko skoczny hit promujący album teledyskiem, ale też kwintesencja klimatu folkowego ze Śląska Cieszyńskiego, zadziornie zaśpiewanego przez Libuškę. „Kebych była jahodú” to próba połączenia nuty filharmonicznej i cimbalovej  z folkową, zaśpiewana w charakterystycznym dla czeskich wokalistek stylu, tu skojarzenia z wczesną Heleną Vondračkovą czy nieodżałowaną Evą Pilarovą jak najbardziej będą na miejscu… „Povidajú ludé” to szeroko rozumiane „Moravske Balkany” a jednocześnie folkowy minimal, gdzie wokalnie prym wiodą dziewczyny, a muzycznie – perkusista. „Stojí w poli broskviňa” to dla odmiany moravska bossanova czy wręcz moravske fado z nutką muzyki filmowej, a kończące album „Lavečka” i „Majdalénko Studýnková” to bardzo zacne połączenie ludowego śpiewania ze stylistyką poezji śpiewanej, etno-smoothjazzowej i rockowej… „Ona” to płyta, która powstawała długo, to materiał głęboko przemyślany, pełny żeńskiego pierwiastka, gdzie różne drogi folku łączy ludowy tekst, gdzie jest więcej niż dotychczas kobiecego śpiewania a związane jest to z motywem przewodnim płyty. To też jedna z najbardziej zróżnicowanych dźwiękowo płyt TKO, a jednocześnie kwintesencja tego, co Orkiestra do tej pory grała i gra.  

Córy Mary Księga Pieśni

„Księga Pieśni” to podróż po słowiańsko-bałtyjskim roku obrzędowym, z punktem startowym na wiosnę. Album rozpoczyna ukraińska wesnianka „Tam na hori korito”, zagrana „międzynarodowo”. Spotkał się tutaj wschodniosłowiański wielogłos ze skandynawsko-celtycko-bałtyjskim brzmieniem instrumentów – co na swój sposób jest złamaniem konwencji wykonywania pieśni obrzędowych tylko a cappella. Tak było w czasach, gdy rodził się folk we współczesnym nam wydaniu, a Córy Mary zgrabnie to podkreślają. Następnie brzmienie nabiera jeszcze większej głębi, przenosząc się do Rosji – „Letila striela upadol” to pieśń związana z pradawnym, wiosennym „pochowaniem strzały”, a w transowo-neofolkowym wykonaniu Cór przenosi się aż pod Syberię. Tu następuje zwrot na południe – „Tuk ni kazala Lazare” to doskonale znana miłośnikom tradycyjnych brzmień bałkańskich, bułgarska pieśń łazarska z wyraźnym już wpływem nut stepowych i osmańskich, dobrze oddanych przez zespół. Z Bułgarii (do której wróci jeszcze dwukrotnie z okazji rusaliów –Izgrela mi e jasna mesecinka”  i kolędowania – „Malka moma dvori mete”) zespół przenosi się do Polski, płynąc transowo w bardzo ciekawej, neofolkowej interpretacji rodzimego evergreenu „Siwa raba zazuleńka”, będącego pierwotnie pieśnią wołoczebną. Inne polskie pieśni, które znalazły się na tym krążku to sobótkowe „Z dawna dawnego” (utrzymane w klimacie nastrojowo-melancholijnym), grzebalne „Wszystkie gospodynie” (z ciekawym wykorzystaniem charakterystycznego dla początku XXI wieku brzmienia polskiego folku) i brawurowo zagrane w stylu transylwańsko-karpackim „Przed harendą stoi jawor”, będącewisienką na torcie tej płyty. 

„Księga Pieśni” sięga też do tradycji litewskich, kupalnie – „Kukaľ rožė ratilio” (Córy znakomicie w nim oddały klimat sutartinowy, łącząc go ze wschodniosłowiańskim sznytem) i kolędniczo – „Atbėga alnis devyniaragis” (w którym, cytując klasyka polskiego komiksu, Papcia Chmiela, rzewny dźwięk skrzypiec jest w stanie poruszyć nawet mury”). Jest to znakomite uzupełnienie pieśni obrzędowych naszej części Europy, zwłaszcza że pierwiastek pogański w litewskich pieśniach jest niezwykle wyraźny – zwłaszcza w kolędzie o dziewięciorogim jeleniu. Płytę zamyka ukraińska kolęda „Ja w horodeczku” w klimacie, który mi osobiście kojarzy się z bieszczadzkimi dźwiękami Orkiestry Jednej Góry Matragona (i nie jest to, w żadnym wypadku, zarzut). 

Podsumowując zatem – wśród wielu nowych polskich kapel folkowych, jakie ujawniły się przeciągu kilku ostatnich lat, Córy Mary jawią się jako zespół może nie tyle odkrywczy, co odświeżający i systematyzujący tematykę pieśni obrzędowych Słowian i ich sąsiadów. Coś, co „w dawnych, dziś odbieranych jako pół-legendarnych i zamierzchłych czasach”, zapoczątkowała m.in. Orkiestra św. Mikołaja i Werchowyna, dziś jest z powodzeniem kontynuowane i rozwijane przez Córy Mary. Do tego dziewczyny mają świetnie zgrane głosy, a Çağlar Șahin znakomicie ubogaca brzmienie perkusjonaliami.

Neda Ukraden Jednom kada ovo proðe

I na koniec mały bonus, z przymrużeniem oka, w klimatach rozrywkowo-biesiadnych. Neda Ukraden to urodzona w Chorwacji weteranka sceny turbofolk/muzika narodna, która swoją karierę rozpoczynała w Jugosławii roku 1969 singlowym hitem Sve što moje srce zna”  i do dziś ma sceniczną krzepę, której pozazdrościć mogą jej znacznie młodsze gwiazdy tzw. turbomuziki. 2021 przyniósł ze sobą kolejny jej album „Jednom kada ovo proðe”, który powstawał kilka lat i złożony jest z utworów, które są charakterystyczne dla dzisiejszego ex. Jugosłowiańskiego, tanecznego brzmienia. Dla jednych obrazoburczego, dla innych uwielbianego. 

Neda, jako osoba, która doskonale pamięta Jugosławię w jednym kawałku, ma korzenie bośniackie i mieszka w Belgradzie – w swojej muzyce stara się łączyć, a nie dzielić. Stąd też na jej najnowszym krążku znalazła się nuta bliska uszom chorwackim, z dalekim nawiązaniem do klap (rodzaj tradycyjnego śpiewu, „Premalo mi je”) i hrvatskiej muzyce miejskiej (zbliżonej brzmieniem do włoskiej i greckiej „Za pravu ljubav” i „Kao vino i gitara”, „Najteže je kad se rastaje”), jak i te bliższe Serbom i Bośniakom („Nije pošteno”, „Bomba”, „Bijela Košula”, „Volim život”). Jest tu też sporo, typowego dla turbofolku, (a także bułgarskiej czałgi i rumuńskiego manele), łączenia stylów tanecznych czerpanych z kultury latynoskiej, karaibskiej i orientalnej („Favorit”, „Muchos Gracias”, „Gdje ćemo za praznike”). Wszystkie te utwory są autorskie, bazujące na bogactwie bałkańskich (i okołobałkańskich) brzmień od klap i folku miejskiego, przez sevdalinki i inne folkowe smaczki. Neda Ukraden, podobnie jak inne legendarne pieśniarki turbomuziki, Dragana Mirković i Ceca, trzyma się świetnie i nie traci na popularności. Album „Jednom kada ovo proðe” jest dobrym przykładem (również pod kątem produkcji audio-video) tego, co w nurcie muzyki popularnej dzieje się u Południowych Słowian.

Autor artykułu: Witt Wilczyński
Korekta: Anna Wilczyńska
W ramach iSAP – Słowiańska Agencja Prasowa

Materiał powstał w oparciu o współpracę