Recenzja „Teologii wiary rodzimej” Konrada T. Lewandowskiego
Redakcja iSAP poleca przeczytać artykuł przed jego skomentowaniem.
Pewnego razu, na stacji paliw wysiadłem z wygodnego auta mocno przeładowanego towarzyszami niedoli. Uwolniony rzeźwo od stęchlizny wspólnej podróży, kupiłem kawę i usiadłem na ławce. Wkładam rękę do podręcznej torby i dobywam niewielką, zieloną książeczkę. Była to publikacja rzekomo dzika i sroga, najeżona intelektualnymi kolcami niczym afrykański jeżozwierz.
Tytuł: „Teologia wiary rodzimej”
Autor: Konrad T. Lewandowski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Ferratus
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 104
W okładce miękkiej, stron lekko ponad sto. Myślę, że dla wprawnego czytelnika – cóż takiego! Ledwie kilka chwil lektury. Zagłębiłem się więc w “Teologię wiary rodzimej” filozofa i pisarza Konrada T. Lewandowskiego, zwanego “Przewodasem”. Nie bacząc na świat cały, ani spostrzegłem, kiedy karawana moich nędznych towarzyszy zniknęła gdzieś na wyjeździe ze stacji. Mam co czytać – pomyślałem, a w tym pudle na kółkach i tak już ciasno było, więc lektura zajęła mi czas do przyjazdu lepszego transportu.
Nieco tła i historii
[Uwaga. Informacje do recenzyji czerpię także z oficjalnego bloga Konrada Lewandowskiego – przewodas.pl, a szczególnie z eseju pt. “Czego nie uświadczysz w prasie papierowej”, który pierwotnie ukazał się w 2005 r., a który na blogu pojawił się pod nowym tytułem “Politeizm vs. Monoteizm, czyli spór pomiędzy człowieczeństwem a absolutem”, dn. 10 listopada 2017 r.]
Trzeba nieco naświetlić okoliczności powstania tej książki, gdyż samo tło nie pozostaje tutaj bez znaczenia. Książka jest rozwinięciem i uściśleniem doktryny najstarszego, największego i najosobliwszego Rodzimego Kościoła Polskiego (RKP) będącego neopogańskim związkiem wyznaniowym nawiązującym do dawnych wierzeń Słowian.
Przewodas był niegdyś, jak twierdzi, ortodoksyjnym chrześcijaninem (wpierw katolikiem, później protestantem). Już wówczas ujawniły się jego pasje teologiczne, gdy jako protestant próbował omawiać w latach 2008-2011 na jednym z głównych, polskich forów tego wyznania, swoją teorię metafizyczną, a opisuje to tak:
“Przybyłem tam [na forum protestanci.info] pełen najlepszych chęci, żeby przedyskutować moją teorię metafizyczną, jako ‘protestancką metafizykę’, a trafiłem w upiorne piekiełko bigotów, fanatyków, błaznów, ignorantów, zacietrzewionych nienawistników. (…) Próbowałem dyskutować na ich zasadach – z Biblią w ręku, broniąc wolnej woli przeciw zwolennikom predestynacji., (…) Czarę goryczy przelali kreacjoniści – nie umiem tolerować nieuctwa i ciemnoty! Nagle dotarło do mnie, że wśród protestantów jestem sam. Z ich forum mnie wprawdzie nie wyrzucono, sam przestałem się tam pojawiać, bo nie było dla kogo. (…) Zaczęły nudzić mnie jałowe protestanckie nabożeństwa, (…) które nie wnoszą niczego do poszukiwań i potrzeb duchowych współczesnego człowieka. Na kazaniach zdarzało mi się zasypiać już wcześniej. Wygasła we mnie potrzeba chodzenia do kościoła.”
Jak się za chwile okaże protestanci nie byli jedynym środowiskiem, wobec którego Konrad Lewandowski wystosował postulaty przedyskutowania metafizyki.
Wiara rodzima Słowian oraz środowisko neopogańskie, epizody z RKP oraz czas powstania książki
Początki słowiańskich inspiracji zaczęły się u Przewodasa w końcówce lat 90’ XX, a przejście na pogański politeizm, jak sam napisał w eseju:
“Był to długi proces, zaczynający się od prywatnej znajomości z [jednym ze współczesnych liderów ruchu zadrużnego] Tomaszem Szczepańskim (ps. Barnim Regalica), która zaczęła się w roku 1997 lub 1998. Potem przyjmowałem jego zaproszenia na odczyty i wykłady, organizowane przez stowarzyszenie ‘Niklot’, którego prezesem jest Szczepański. Tam poznałem [ówczesnego członka RKP] Szymona Kulina, który z kolei zaprosił mnie na obchody święta Kupały w mazowieckim chramie Świętowita w Nowej Wsi Warszawskiej, w czerwcu 2010 roku”. O początkach uczestnictwa w świętach RKP, Przewodas napisał tak: “Paradoksalnie więc, jako protestant, poczułem się w RKP, niczym ryba w wodzie!”
Po kilku latach uczestnictwa w świętach został członkiem RKP. Już w 2018 roku – niecały rok po napisaniu książki – żegna się ze związkiem, przy niemałych zresztą kontrowersjach. Obecnie Konrad Lewandowski nawołuje do opuszczania Rodzimego Kościoła Polskiego, co wyraził oficjalnie na swojej stronie internetowej w krótkim eseju-poradniku opublikowanym 4 listopada 2020 roku pod wiele sugerującym tytułem “Jak wyjść z RKP”. Wobec działania tego związku oraz jego władz nie szczędzi słów krytyki wyrażanych w licznych wpisach w mediach społecznościowych.
Wielbiciele przewrotnie nazywają Przewodasa “Ratzingerem rodzimowierców” (stosując analogię do niemieckiego kardynała Josepha Ratzingera a późniejszego papieża-emeritusa, gdy ten był jeszcze Prefektem Kongregacji Nauki Wiary [lata 1981-2005]). Na kartach swych rozważań teologicznych Konrad Lewandowski biorąc się za wierzenia dawnych Słowian oraz zasady doktrynalne RKP rozrysowuje obraz i kierunek rozwoju polskiego neopogaństwa słowiańskiego i wiary rodzimej.
Rozliczenia z przeszłością
Głównym tematem zainteresowań teologii danej religii powinno być raczej nie to, dlaczego inne wiary są złe, ale to, dlaczego dana wiara jest właściwa. Jednak w początkach książki Konrad Lewandowski wcale nie zamierza wyjaśniać czytelnikowi sensu rodzimych wierzeń. Zabiera się bowiem za krytykę monoteizmów, w szczególności katolicyzmu. Z treści książki raczej nie dowiemy się dlaczego w ogóle tyle miejsca poświęcono temu tematowi. Jeśli bliżej się przyjrzeć, wygląda to jak próba rozliczenia się ze świadomymi wyborami, które Autor podejmował w przeszłości, jeszcze zanim dołączył do RKP. Zamieszczenie tak obszernej krytyki w pierwszej części mimo wszystko dziwi. Co jak co, ale na krytykowaniu nie sposób budować prawdziwie trwałą religijną tożsamość. Konrad Lewandowski również zdaje się to rozumieć, pisząc we wspomnianym na wstępie eseju: “Jest także wiele i coraz więcej osób, które do rodzimowierstwa skłania niechęć lub jakiś osobisty uraz do katolicyzmu i chcąc nie chcąc wnoszą one do RKP swój bagaż gniewu i złości, NA KTÓRYCH NIC POZYTYWNEGO ZBUDOWAĆ NIE MOŻNA…”
Krytycznie o krytyce
Żeby jednak zobrazować w czym rzecz, policzyłem, że w części pierwszej rozdziału “Suwerenność Świętowita” (s. 38-42), który to posiada 124 wersy, jest jedynie 20 linijek o Świętowicie. To ledwie 16% rozdziału, które dotyczy tytułowego, naczelnego Boga w panteonie RKP tj. metawszechświatowego Świętowita. Reszta (tj. aż 84% treści!) dotyczy opinii Autora wobec tego, jak źle Boga wyznają monoteiści. Poczułem się, jakbym zamówił wykwintne danie, a dostał bieda-pieczywo grubo posmarowane zgorzkniałą, kwaśną musztardą. Przewodas mimo, że rozumie jałowość tożsamościową krytyki monoteizmów, nie potrafi się jednak od niej powstrzymać. Czy właściwe jest, by w książce dotyczącej teologii wiary rodzimej, aż tyle miejsca poświęcać na krytykowanie innych wyznań? Zwłaszcza, że nie widać ani sprecyzowanego adresata tej krytyki, ani też ogólnego celu w jakim została umieszczona. Zaś sama przyczyna jej pojawienia się wyziewa na wierzch, gdy czytamy inne pisma Autora. Dodać tutaj trzeba, że postulowana jest w książce i manifeście Lewandowskiego całkowita obojętność wobec katolicyzmu, w tym niewtrącanie się oraz poszanowanie na słynnej zasadzie wzajemności.
Znaczenie ma znaczenie
Terminy i definicje w tej rozprawie używane są bezwiednie, co zadziwiło mnie, gdyż Autor chwali się doktoratem z filozofii techniki. Wydawałoby się więc, iż człek z niego uczony i na metodologii, a rzetelności to wyznaje się pierwszorzędnie. Bynajmniej! Choćby słowo ‘Bóg’ – brane jest przez Przewodasa za osobne imię (teonim), co wydaje się wzięciem za pewnik przestarzałej i obalonej hipotezy profesora Brücknera.
Ze wzmianek o Bogu naczelnym, możemy wedle nowej teologii wyczytać, iż ma On być bezosobowym metawszechświatem, czy – jak Autor chce na str. 23 – “regułą tego świata”. To założenie prowadzi dalej, co wyraził na str. 30 jako: “rezygnacja z ubóstwienia nieba na rzecz ubóstwienia świata”. Co prawda Przewodas wspomina mimochodem o zasadach świata (a ściślej: regułach świata), które prawdziwie leżą u podstaw indoeuropejskich religii pierwotnych i można było ten wątek zgłębiać, ale ginie on tłamszony tonami wolnomyślicielstwa i zupełnie nie doznaje rozwinięcia. Wielka szkoda!
Manifest
W książce znalazło się miejsce dla tzw. “Manifestu Prawdziwego Rodzimowierstwa”. Zakiełkowała nadzieja, że ktoś wreszcie podjął się wyznaczenia kierunku. Zaświtało mi jednak, że historycznie nie jest to najszczęśliwsza nazwa bowiem mieliśmy np. Manifest Marksa i Engelsa z 1848 roku, Manifest Komunistyczny z Ventotene z 1941 r., Manifest Lipcowy PKWN 20/22 lipca 1944 dla Polski Ludowej… Chłop może w szoku był, że taką nazwę dał??
Manifest Lewandowskiego ma osiem punktów (tez), a idą one przez:
Punkt 1. Zasadę gościnności, która choć słuszna, to do dziś zachodzę w głowę, czemuż ona pierwszy numer dostała?
Punkt 2. Antyrasizm czy może raczej obojętność rasową.
Punkt 3. Uznanie katolików za godnych stawania w kręgu, jeśli tylko z szacunkiem podchodzą do słowiańskiej wiary.
Punkt 4. Uznanie obojętności wobec katolicyzmu, i niewtrącanie się we wzajemne sprawy, na zasadzie wzajemności oraz odpowiadanie adekwatnie do agresji z tej strony.
Punkt 5. To jeden z bardziej enigmatycznych postulatów. Niby Przewodas zauważa, że źródła stanowią podstawę rozważań teologicznych. Napisał bowiem między innymi: „Wszelkie interpretacje wiary Przodków dostosowujące ją do czasów współczesnych muszą jednak NAWIĄZYWAĆ ZGODNIE do jakichś elementów słowiańskiej tradycji duchowej, aby mogły być uznane za ich rozwinięcie i kontynuację”. Ale dowiedzieć się nie sposób, jaki klucz Autor przyjął, by określić owe „zgodne nawiązania” do wiary Przodków. Z drugiej strony Przewodas dodaje, iż „wszelki dogmatyzm w rodzimowierstwie nie ma racji bytu”. Czy jednak dogmat „zgodnego nawiązania” właściwe nie został już wprowadzony? Trudno pojąć tę niekonsekwencję. Jak się dalej okaże, słowa te nie mają chyba większego znaczenia.
Punkt 6. Zerwanie z ideologią zadrużną oraz rzekomym nazizmem i faszyzmem w środowisku. W zasadzie ów punkt Manifestacji stanowi pokłosie pewnego starego podziału w neopogańskim grajdołku Rzeczypospolitej. Trzeba pamiętać, że słowo “nazista/faszysta” – niczym młotek – służy tu do trzaskania innych po tych łysych łbach, tym bardziej, gdy wydają się konkurencją. Gwoli dalszych wyjaśnień: od początku lat ‘90. XX wieku działały w Polsce powszechnie dwa nurty neopogańskie nawiązujące do wierzeń Słowian. A był to właśnie mający newageowe ciągoty RKP oraz ruch zadrużny, o zapatrywaniach dość mało religijnych, a bardziej kulturowo-politycznych. Kontynuację linii zadrużnej dostrzec można u kilku współczesnych organizacji i stowarzyszeń, a pewne luźne nawiązania widoczne są także w Związku Wyznaniowym Rodzima Wiara (RW), wobec którego Przewodas publicznie nawoływał, by go zdelegalizować, co wyraził m.in. na swoim blogu (wpis z dn. 29 kwietnia 2020). Czyżby w Manifeście Konrad Lewandowski w sprytny sposób ukrył zawoalowaną niechęć do konkurencji? Nie wiem, ale się domyślam.
Punkt 7. Uprzejmość wobec Słowian – tak! Panslawizm i rosyjscy agenci – nie! Wygląda na to, że spisek wg Przewodasa czaić może się wszędzie.
Punkt 8. Zakaz czynienia z wiary Słowian rozrywki dla gawiedzi – a tu się zgodzić można, postulat zdaje się słuszny.
Dziwi kolejność punktów. Gościnność i owszem ważna, ale czy na pewno wymagała pierwszego miejsca? Czemu w Manifeście rzeczywistą wiarę Przodków umieszczono na piątym miejscu? Czemu za postulatami wobec katolików? Czemu z taką lekkością wiara Słowian jest traktowana? Czytelnika zostawia jedynie z domysłami.
Sprzeczności i aluzje
Między ukłonami i deklaracjami wobec katolików, wyrażonymi punktem 3 i 4 Manifestu, a początkiem książki, gdzie przeważa ich krytyka, jest jeszcze jedna bomba dysonansowa zrzucona przez Przewodasa. Gdy na str. 55 czytamy propozycję nowego panteonu Bogiń, dostosowanego do, jak się wyraził Autor, “teraźniejszych potrzeb” dowiadujemy się, że ów panteon “…PRZEDE WSZYSTKIM PRZYDA się w ideologicznej konfrontacji z katolicyzmem”. Czy usystematyzowanie panteonu Bóstw nie powinno służyć rodzimowiercom PRZEDE WSZYSTKIM do ich własnego kultu i praktyki religijnej?? Proponowana teologia twierdzi, że nie! I zaznacza, że to PRZEDE WSZYSTKIM przydatny oręż do KONFRONTACJI z katolicyzmem. Czemuż to dla takiego Don Kichota tak istotna jest walka z katolickimi wiatrakami? Przecież przyobiecał wraz z tytułem książki zabrać czytelnika w rodzimą podróż teologiczną, a w dużej mierze wywiódł na manowce konfrontacji. Zakrawa to trochę na swego rodzaju antykatolicką obsesję z rozdwojeniem stanowisk (raz deklarowana obojętność, raz konfrontacja). Ech… chyba płycej się już nie dało.
Gdy zaś analizuję punkt 6 Manifestu zastanawia mnie, czy nie wpędza się tutaj czytelnika w centrum sporu między RKP a ruchem zadrużnym, z wyraźnym wskazaniem słuszności tylko po swojej stronie? Czy w ogóle spór ten dotyczy wiary, skoro wszyscy patriotyzm i umiłowanie ojczyzny deklarują? Intuicyjnie czuję, że bardziej tu o osobiste idzie animozje, a wiara słowiańskich Przodków jest jedynie tłem. Być może stąd zresztą tytuł Manifestu. Bowiem przypisywanie prawdziwości sobie tworzy z góry obraz tej drugiej strony – tj. nieprawdziwego rodzimowierstwa. Jednak owo nieprawdziwe nie jest opisywane, żadną metodą merytoryczno-źródłową. Nie ma – jak na teologię przystało! – żadnego wytykania różnic dotyczących prawd wiary, czy odniesienia do faktów na temat wierzeń Słowian. Nie! Tutaj emocje i animozje wybiły niczym włazy studzienek podczas powodzi. Grubą kreską Manifest dzieli świat na wrogie obozy. Zdecydowanie za mało jest o prawdzie, o wierze, o Przodkach, a za dużo w zawoalowany sposób o polityce, wrogach i podziałach.
Źródła czy wyłanianie się myśli z chaosu? O metodzie rozważań i nie tylko…
Konradowi Lewandowskiemu lekkości pióra nie sposób odmówić, ale i lekkości oraz nonszalancji w podejściu do metod i źródeł również.
Na stronie 51, 56 i 84 czytamy o hipotezie wpływów zoroastryjskich na wiarę Słowian. Nie zważając na naukowy ogień krytyczny, którego ta wątła hipoteza od dawna doznaje (np. w pracach Łuczyńskiego, Brücknera i innych), bierze ją Autor za dobrą monetę i tako pisze Lewandowski: “…można mówić o reformie zaratustriańskiej religii Prasłowian.” Rysuje to obraz, jakoby sam Zaratustra miał przy wierzeniach słowiańskich majstrować, co jest wyraźnie wbrew głosom krytycznym. Wymagało to rozwinięcia w nowej teologii, ale się niestety nie doczekało.
W innym miejscu Konrad Lewandowski proponuje wprowadzenie do panteonu Bóstw postaci Bogini Dwójjednej Jarowity – równie Przodkom nieznanej, co Świętowit wciśnięty w koncepcję Metawszechświatowego-Absolutu. Dwójjedna Jarowita, naszkicowana przez Przewodasa, jest to współczesna hybrydowa Bogini nowej teologii, na którą składają się: Perperuna – dziewica wiosny i Żywia – borowe dziewczę. O ile same imiona Bóstw i postaci wymieniane w książce rzeczywiście się w źródłach pojawiają, o tyle największą wątpliwości budzi ich zarys. Bogini ma być odpowiedniczką Świętowita i uzupełniać panteon, ale czort wie, na jakiej podstawie Autor to wykoncypował… Czyżby zestawieniem sprzężonych ze sobą postaci Dziewanny i Marzanny znanych z polskich kronik? Brakuje odpowiedzi.
Tragiczny los wyłączonej Marzanny
Grozę z kolei budzi wyłączenie z teologicznego panteonu – Bogini Marzanny. Zwłaszcza, że jest to postać dobrze poświadczona nie tylko w kronikach, ale i też zapisach etnografii. Konrad Lewandowski o swoim panteonie Bogiń napisał tak:
“A zatem odnawiając i unowocześniając żeńską część słowiańskiego panteonu zachowujemy Matkę Mokosz, Matkę Ładę, Matkę Jagę, Panienkę Żywię i Panienkę Perperunę. Dołączamy Jarą Panią, czyli Jarowitę Dwójjedną. Wyłączamy zaś Marzannę. (…) mamy tu dostosowanie starych wierzeń do współczesnych przekonań i obyczajów”.
Unowocześnienie przez wyłączenie tego, co rodzime!? Lewandowski, chyba nie zauważa jaką okrutną brzytwę zastosował wobec Marzanny i dodaje beztrosko dalej: “Niczego tu nie uroniliśmy, a co dodaliśmy, to w zgodzie z tradycją Przodków i duchem słowiańskiej wiary”.
No i pewnie teraz sam łapiesz się za głowę, i zapytasz może “ale, że jak?”. Otóż powtórzę – Autor „Teologii rodzimej wiary” wprowadził zupełnie nieznany Przodkom obraz Dwójjednej Jarowity, a wyłączył z panteonu jedną z czołowych postaci rodzimej wiosennej obrzędowości, czyli Marzannę, zwaną w innych częściach Słowiańszczyzny – Moreną, Morą, Mareną itd. Dlaczego tak potraktował Marzannę dowiadujemy się na str. 74, gdzie Przewodas zrównuje Ją ze śmiercią i pyta przekornie: “… czy w ogóle coś takiego jak bogini śmierci ma sens? Czy kobiecość można w jakikolwiek sposób łączyć się z umieraniem? No, chyba tylko u modliszek, nie u ludzi!”. Zatem na śmietniku teologii ląduje cały materiał opracowań, źródeł i komparatystyki wraz z zabójczą modliszką. Tymczasem nowe badania, mocno wbrew słowom Konrada Lewandowskiego, “że [Marzanna] nie jest to bogini ogólnosłowiańska”, skłonne są raczej uznać Ją za czołową postać obrzędów początku wiosny, znaną na ogromnym obszarze Słowiańszczyzny, wskazując również niemało dowodów na jej boskość (choćby zapisy o Bogini w polskich kronikach).
O nadrabianiu nierozpoznanego i meandrach myśli chaotycznej
Konrad Lewandowski o swoim nowym panteonie Bogiń wyraził się tak: “… nie będzie to już rekonstrukcja, ale nadrobienie zaniedbań prasłowiańskiej warstwy kapłańskiej (…) w przypadku Bogiń tę pracę teologiczną trzeba dopiero wykonać, najlepiej od razu dostosowując ją do teraźniejszych potrzeb i stanu wiedzy”. Powiedzieć, że mamy tu do czynienia z rzetelną pracą teologiczną, gdzie bazuje się na konkretnych tekstach źródłowych, raczej nie sposób. Tym bardziej dziwią oskarżenia wysuwane wobec dawnych kapłanów zarzucające im zaniedbania. Dajmy jednak Autorowi szansę sprecyzować, gdzie owa niedbałość pradawnych żerców miałyby się znajdować. Na str. 53 Przewodas napisał tak: “… pierwotna postać Mokoszy, czyli animistycznego ducha wilgotnej ziemi o nieokreślonej płci. Imię i cechy jednoznacznie żeńskie bogini ta uzyskała później…”, przy czym twierdzi dalej, iż: “procesu personifikacji [Mokoszy] nie doprowadzono do końca, ponieważ żercom ważniejszy wydawał się przeciwnik niż partnerka dla Peruna”.
Wyraźnie zaznaczyć tu trzeba, że u Indoeuropejczyków woda i ziemia są żywiołami żeńskimi, często uosabianymi w postaciach kobiecych. Jakiegoż to zaniedbania mieliby się dawni żercy dopuścić w kwestii personifikacji Mokoszy, skoro wspomina się posąg BOGINI w najstarszych źródłach (choćby u Nestora), inne zapisy też mają Ją za postać EWIDENTNIE kobiecą?? Potwierdzają to także najnowsze: “Wyniki badań nad semantyką nazwy mitologicznej *Mokošъ nie pozostawiające wątpliwości co do tego, iż jej nośnikiem było żeńskie bóstwo…” [cyt. za M. Łuczyński “Bogowie dawnych Słowian. Studium onomastyczne, s. 137]. Wobec przedstawionych faktów chwieje się całość wywodu Przewodasa.
Podsumowanie nie tak łatwe, jakby się mogło wydawać
Nieznajomości faktów i niedomówienia oraz budowanie na tej podstawie piętrowych konstrukcji hipotetycznych – to przykry obraz omawianej książki. Niestety jej tytuł jest zgoła mylący i niby inteligentny czytelnik szybko zorientuje się, że dawni Słowianie wyznawali wiarę inną od opisywanej, to łudzi się jednak, że może Autor chociaż coś na ten temat ciekawego napisał. Jeśli tego szukasz w tej książce – to raczej nie znajdziesz.
Konrad Lewandowski prowadzi argumentację niedbałą źródłowo, w wielu miejscach przesadnie nacechowaną rozliczaniem się z przeszłością i innymi. Często czyni to z książki bardziej zeszyt skarg i zażaleń niż poważną rozprawę teologiczną. Wyłącza z panteonu udokumentowaną źródłowo Marzannę, a w innych miejscach tworzy Dwójjedną Boginię, której rodzime Słowiany, w takiej postaci znać nie mogły. Odnieść można wrażenie, że stykamy się tutaj z wykreowanym współczesną doktryną rdzeniem, do którego doklejono słowiańską fasadę nazewniczą. Wydaje się, że również Autora z czasem zaczęły uwierać ślepe zaułki niedbałości źródłowej i czynienia z wiary rodzimej swego rodzaju zlepku różnych oderwanych od faktów koncepcji. W krytycznym wpisie pt. Rosyjskie rodzimowierstwo z dn. 22 kwietnia 2020 (3 lata po wydaniu książki) na swoim blogu, wyraził się w takich słowach: “Synkretyzm – to słowo rosyjskie rodzimowierstwo charakteryzuje najlepiej – mieszają tam dosłownie wszystko ze wszystkim, pod hasłem ‘tradycja musi się rozwijać’. (…) Poza tym Rosjanie do religii słowiańskiej wsadzają okultyzm, satanizm, neo-nazizm, wiccanizm, gnozę, wierzenia germańskie, bałtyjskie i dokładnie diabli wiedzą co jeszcze…”.
Jednak wróćmy ponownie do książki z 2017 roku. Przewodas stawia w niej konkretne postulaty – usuwania tych, a dodawania innych Bóstw. Na str. 63 o pewnej hipotezie badawczej, gdzie Perperuna ma być rzekomą żoną Peruna, napisał takie słowa: “Jest to jednak przekaz wątły, nie poświadczony niezależnie, bez oparcia w zwyczajach ludowych, ale skoro programowo unikamy dogmatyzmu, nie można uznać go za herezję. Niech sobie będzie”. Nie wiadomo, według jakiego klucza ma funkcjonować ów dogmatyzm, skoro Marzannie nie dane było “sobie być”, a małżeństwu Perperuny i Peruna już tak. Metodami i rzetelnością jak widać czytelnikowi głowy zawracać nie trzeba.
Polecam nie polecać, chyba, że ktoś lubi wędkować i rozsupływać komplikacje
Zapytałby może ktoś, czy ta książka ma w ogóle jakieś zalety? Nie jest jednak łatwo na to pytanie odpowiedzieć. Solidna krytyka wymaga jednakże oglądu z każdej strony. Jest kilka słusznie podnoszonych kwestii – dla przykładu punkt 8. Manifestu, czyli niezgoda na robienie z wiary Przodków teatru rozrywki dla gawiedzi. Czy choćby uznanie zasady gościnności za pewną ważną wartość. Pojawiają się także niekiedy ciekawe rozważania o roli Przodków, które – jeśli byłyby rozwinięte i szerzej wyjaśnione – mogłyby okazać się przydatne w dyskusji teologicznej. Czasem Autor nadmienia kwestie, których rozwinięcie mogłoby się okazać istotne w dalszych rozważaniach, czy stawianiu ważnych pytań.
Pytanie zasadnicze do tej książki: czy w ogóle W TAKI SPOSÓB należy uprawiać teologię rodzimej wiary Słowian? Otrzymujemy bowiem obraz jakby wyłoniony z fantazji chaosu, bez wykazania metody pracy i rzetelnego zaplecza umocowanego w dziedzinach badawczych. Książka w wielu miejscach daje obraz skrótowy, niedbały źródłowo, oderwany od tradycji, dla którego to, co wyznawali Słowianie, stanowi jedynie wyblakłe, rozmyte tło.
Czy polecam tę książkę? Na pewno nie początkującym. Również nie jest to książka dla osób nie znających okoliczności jej powstania, czy choćby pokrótce samego środowiska neopogańskiego i rodzimej wiary w Polsce. Nie jest to również książka dla osób cierpiących na choroby serca i tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś na temat Słowian i ich religii. Wprawni wędkarze, łowiący filozoficzne myśli rozrzucone i lubujący się w ich rozsupływaniu, mogą potraktować tę pozycję jako swego rodzaju trening. Jednak czy i w tym przypadku warto? Na myśl bowiem przychodzi mi owe 16% treści poświęconej Świętowitowi w pierwszym rozdziale “Suwerenność Świętowita” i zmarnowanie ogromnej części rozdziału na zupełnie co innego (np. krytykę innych wyznań). Dobry to przykład, bo taka jest i cała książka, gdyż jeno niewielki jej procent odpowiada tytułowej “Teologii rodzimej wiary”.
Nawet biorąc publikację Konrada Lewandowskiego za rozwinięcie doktryny jednego z neopogańskich związków wyznaniowych, trudno dopatrzyć się solidnej pracy teologicznej, mającej przybliżać czytelnika do wierzeń słowiańskich Przodków.
Autor artykułu: S. Mierzejewski
Korekta: Yurga Maximov i SylBee
W ramach iSAP – Słowiańska Agencja Prasowa
CC- BY- SA 3.0