Wywiad z zespołem “Z lasu”: Jagna Knittel i Olga Kozieł
Zapraszamy Was do przeczytania wywiadu przeprowadzonego z zespołem “Z lasu”. Prowadzącymi są Witt Wilczyński (Wilczyn) i Anna Wilczyńska (Ginia), a gośćmi Jagna Knittel i Olga Kozieł.
Wilczyn: Pierwsze pytanie, które zawsze zadaję to: jak doszło do powstania zespołu?
Olga: Ja tu oddaję głos Jagnie, bo przyszłam do zespołu jako ostatnia.
Jagna: Rzeczywiście ja byłam pierwsza, bo jeździłam na Polesie i tam robiłam badania, nagrania i spotkania z ludźmi wcześniej niż dziewczyny Z Lasu. Robiłam to jeszcze z koleżankami z zespołu Warszawa Wschodnia i sama, a potem zaczęłam przygotowywać projekty. Od 2008 roku zaczęłam organizować „grubsze akcje” połączone z tym, że zaprosiłam do tych projektów młode osoby, które chciały uczestniczyć w takich badaniach. Robiliśmy filmy, koncerty – tam na wsi, spotkania z ludźmi, uczenie się repertuaru… A potem, po tych wyjazdach były prezentacje i objazdy po różnych miejscach w Polsce i połączone z tym występy i pokazy filmów. Już wtedy zaczęłyśmy nazywać się zespół Z Lasu, bo zaczęłyśmy razem śpiewać.
Wilczyn: Powiedzcie mi, czy pamiętacie ten pierwszy moment, kiedy spotkałyście się z muzyką tradycyjną i co Was w niej zachwyciło?
Olga: Z muzyką tradycyjną… Hm… Ja spotkałam się po raz pierwszy w 2005, a nawet wcześniej, ale tak świadomie to właśnie wtedy i były to nagrania archiwalne różnych śpiewaków… A nie, wcale nie! Jeszcze wcześniej moje koleżanki śpiewały i ja słuchałam ich koncertu. To mnie tak poruszyło, że przez całe 40 czy 50 minut nie mogłam przestać płakać. I to był ten pierwszy moment, kiedy usłyszałam pieśni tradycyjne, te melodie i ten sposób śpiewu.
Jagna: Ja już wcześniej miałam ucho wyczulone na te sprawy i ciągnęło mnie do muzyki etnicznej i tradycyjnej. Pamiętam, że pojechałam, jeszcze przed rokiem 2000, na letnią szkołę muzyki tradycyjnej Fundacji Muzyka Kresów. Pojechałam tam jako dziennikarz, coś miałam napisać na ten temat. Pomyślałam sobie, że też troszkę przy okazji pośpiewam, trochę się w to wciągnę i czegoś dowiem. I tak się dowiedziałam i zachwyciłam, że zostałam w tym temacie przez kolejne lata aż do dziś. Jeszcze dodam, że nauczycielami śpiewu wtedy byli członkowie zespołu Drewo z Kijowa. W ten sposób mój kontakt z muzyką tradycyjną był jednocześnie kontaktem z muzyką ukraińską. To było oczywiście bardzo silne i niewiarygodnie ważne i pociągające dla mnie.
Wilczyn: Pociągnijmy zatem temat pieśni ukraińskich. Płyta „Głosy Kobiet” jest poświęcona tym autentycznym babciom, które tam jeszcze żyją i egzystują. Dlaczego właśnie Ukraina i Polesie Was najbardziej zafascynowały? To nie jest prosta muzyka przecież….
Jagna: To nie jest prosta muzyka… Jak powiedziałam, u mnie to się wzięło stąd, że początek w mojej przygodzie z tą muzyką wiązał się z ludźmi z Kijowa. Oni opowiadali z kolei o śpiewakach wiejskich z Ukrainy, ze swoich regionów – i dlatego to mnie jeszcze bardziej wciągnęło… W ogóle ta muzyka jest bliska mojemu sercu przez to, że jest wielogłosowa, w sensie, że ukraiński śpiew, a śpiew z Polesia jest jeszcze dodatkowo może nie aż tak wielogłosowy, ale ma inne cudowne walory, archaiczne i interesujące. Dodam, że na płycie są pieśni nie tylko z Ukrainy ale i z Białorusi, jako że najpierw jeździłyśmy na Ukrainę a potem zaczęłyśmy jeździć na Białoruś. Tam też jest dalsza część Polesia i byłyśmy ciekawe czy tam jest inaczej, czy może jest tak samo.
Olga: Ja już jakiś czas zajmowałam się śpiewem tradycyjnym, ale głównie z Polski. Obejrzałam filmy Jagny, wspaniałe: „Takich pieśni sobie szukam”, „Swarycewicze”, „Olmany” i przysłuchiwałam się jej opowieściom o wyjazdach na Polesie, o tym kolorowym świecie. Prawie zazdrościłam moim różnym koleżankom, które już śpiewały z Jagną i razem z nią jeździły. Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie, czy bym nie chciała dołączyć do zespołu. Krótko po tym wydarzyła się moja pierwsza ekspedycja na Polesie i byłam absolutnie oszołomiona tymi kolorami, zupełnie innym krajobrazem – ale też wszystkimi śpiewaczkami, które wtedy miałam okazję poznać. Ich głosem i taką pewnością śpiewu ale otwartością na nas… Coś wspaniałego i od tamtego czasu nie przestałyśmy tam razem jeździć.
Wilczyn: Jaka jest różnica między ukraińskim i białoruskim Polesiem?
Jagna: Jak zaczęłyśmy jeździć na Białoruś to ja byłam zaskoczona tym, że jest tak dużo podobieństw. Nie spodziewałam się niczego, nie wiedziałam co zastaniemy, a okazało się, że Polesie jest takim regionem, który po prostu przekracza granice administracyjne. Ludzie po białoruskiej stronie granicy mówią bardzo podobnym językiem, ewidentnie jest to etnicznie ten sam etymologicznie ukraiński język… Ale to też nie jest „normalny” ukraiński tylko gwara.
Olga: Na Polesiu nie występują słowa, które są w ukraińskim języku, więc trzeba było się „dostroić”. A poza tym jeżdżąc na Białoruś i Polesie miałam wrażenie, że co wieś to inna mowa, inaczej te samogłoski są wymawiane i inaczej układane spółgłoski.
Jagna: A my staramy się zwracać na to uwagę, bo śpiewając staramy się odtwarzać tę gwarę. Wychodzi to albo nie wychodzi – ale jest skupienie na tym i obserwujemy, jak panie wymiawiają słowa i jak to „złapać”.
Wilczyn: Czy te pieśni się powtarzały w różnych wersjach w różnych wioskach?
Jagna: Tak, oczywiście! Wręcz często bywa tak, że są kontynuacje. W jednej wiosce śpiewają osiem pierwszych zwrotek a w drugiej pieśń, która jest ewidentnie dalszymi zwrotkami z kontynuacją historii. To się zdarza na porządku dziennym.
Olga: Mam też wrażenie, że w warstwie tekstowej częściej są takie podobieństwa a w melodii to już bym się zastanawiała…
Jagna: Oj też, też! To nie jest to samo, ale np. melodie Kusta w Trebieniu śpiewają dokładnie tak samo jak w Swarycewiczach, a jedna wioska jest na Białorusi, druga na Ukrainie. I to wcale nie są wioski jakoś blisko granicy.
Wilczyn: A czy ludzie w tych wioskach są jakoś spokrewnieni ze sobą? Może ta pieśń przepłynęła wraz z osobami?
Jagna: Wszystko jest możliwe. Dawniej, jak był Związek Radziecki to wszystko to był jeden kraj, więc oni tam jakoś kursowali… Na przykład dla wsi Perebrody miejscowość Stolin była tym najbliższym i najważniejszym centrum powiatu, odległym o 10 kilometów od wsi Olmany. Dziś są rozdzieleni granicą, mają zupełnie inny powiat i to są takie skomplikowane historie… Wiadomo, że pieśni krążą i mogły razem z ludźmi. Największa wymiana kulturowa odbywa się w szpitalach, bo tam spotykają się babcie z różnych wsi. Dawniej to były jarmarki i pielgrzymki. Są też etnograficzne podziały dopływami rzek. Na przykład w przypadku rzeki Prypeć – na wschód pewien motyw muzyczny się pojawia, a na zachód jakiś inny.
Wilczyn: Czyli rzeka jest naturalną granicą, tak jak w górach masywy?
Jagna: Tak! Bardzo wiele takich muzycznych warstw i muzycznych detali układa się według naturalnej geografii.
Ginia: Chciałam się zapytać o relacje ze śpiewaczkami. Czy jak tam po raz pierwszy pojechałyście, to miałyście wcześniej jakieś namiary do kogo się zgłosić, czy to było po prostu „z drogi do chaty” i jak dalej przebiegały te relacje?
Jagna: Takiego hardkoru, żeby pojechać ot ,tak z Warszawy, tak jak stoję, to sobie nie wyobrażam i żeby potem pukać do nieznanych osób – aż tak to nie było. Ale – niemalże! To znaczy miałam takie właśnie dzielne, przebojowe koleżanki, między innymi Monikę Walenko z Warszawy Wschodniej. Ona wtedy pisała swoją pracę magisterską na muzykologii i bardzo energicznie dołączyła do Iry Klimenko, czyli jednej z pań śpiewaczek z Drewa. Monika starała się, żeby Ira ją wzięła na jakąś ekspedycję i to się stało. A potem już Monika miała taką śmiałość, żeby sama tam chcieć jechać i wtedy ja szybciutko dołączyłam do niej, bo już też nabrałam śmiałości. Towarzyszył nam jeszcze jeden kolega z Ukrainy, a Ira wskazała nam adres, gdzie mamy jechać, gdzie jest wieś Swarycewicze. Tam odbywa się stary obrzęd wodzenia Kusta, wskazała również gdzie mieszka Dominika Czekun, największa śpiewaczka Polesia, więc to nie był wyjazd całkiem w nieznane. Niemniej nikt nas tam nie znał, trzeba było przyjechać, przedstawić się, zrobić jakieś dobre wrażenie, zaprzyjaźnić się na tyle, żeby ktoś zechciał nas zaprosić do chaty na noc, bo trzeba gdzieś przecież spać. To jednak łatwo i gładko poszło, nie było żadnych problemów. I to był ten pierwszy moment, pierwsza faza, pierwszy etap takich wyjazdów. A potem zaczęły się już wyjazdy, gdzie jeździłam z kimś i w nowe miejsca, gdzie nikt nas nie znał. Najpierw jeździłyśmy z Moniką, a potem z dziewczynami Z Lasu i to się stało na porządku dziennym, że jedziemy do wsi, gdzie nikogo nie znamy i rozpytujemy. Najlepiej w sklepie, pytamy: A kto tu kiedyś był śpiewaczką? To nie jest tak, że teraz jest tłum, który umie śpiewać. Nigdy nie było tak, że cała wieś umiała śpiewać, to zawsze były najlepsze śpiewaczki i grupa kobiet, która ośpiewywała różne obrzędy i rytuały. Za nimi podążała cała wieś i śpiewały kobiety pozostałe. Jak ktoś w młodości był znaczącą śpiewaczką, znał te pieśni to i dziś, po siedemdziesięciu latach też jeszcze pamięta. I trzeba znaleźć takie osoby. I wtedy to się troszkę „otwiera”, chociaż to wszystko się dzieje pomału. Te kobiety bardzo często coś tam pamiętają, ale dopiero z czasem zaczynają sobie więcej przypominać, bo to wszystko są procesy. Takiego śpiewania, jakiego my szukamy, to już nie ma tam od bardzo wielu lat, nie ma już wesel gdzie starsze kobiety śpiewają, nie śpiewa się wiosennych pieśni i wielu rzeczy już się po prostu nie praktykuje.
Wilczyn: Czyli zanikło to tam w dużym stopniu?
Jagna: Oczywiście! Wszędzie zanika, choć w tamtych rejonach jeszcze, chwała Bogu, dość długo to się trzymało, na tyle, że my mamy jeszcze z kim rozmawiać i jeszcze odnajdujemy osoby znające ten repertuar.
Olga: Przypomniałam sobie jeszcze, że moja pierwsza wyprawa to wcale nie była z Wami, tylko rok wcześniej pojechałam, z wypiekami na twarzy, dołączyłam, a w zasadzie skonstruowałam taką ekspedycję z muzykolożką z Mińska, Iriną Maziuk z Białorusi. Razem z Bartkiem Drozdem wsiedliśmy w samochód i spotkaliśmy się z Irą w okolicach Brześcia. Bardzo jestem wdzięczna Irze, która pokazała nam wtedy patenty, jak różne panie „wyhaczać”. Pamiętam, że chodziliśmy do cerkwi, siedzieliśmy przed i patrzyliśmy jakie są najstarsze panie, które wychodzą. I tych pań się pytaliśmy, czy ktoś może pamięta jeszcze stare pieśni. I rzeczywiście, tak po nitce do kłębka…
Jagna: Widzę, że są różne patenty, my do sklepu chodzimy a wy do cerkwi (śmiech).
Wilczyn: Ze sklepem to też pamiętam swoje historie. Gdy jechałem na głęboką prowincję i chciałem znaleźć konkretne miejsce, to najlepiej było pójść do lokalnego sklepiku spożywczego, kupić coś małego – i dopiero po zakupie okazywało się, że „tak, oczywiście, wszystko jest i da się załatwić”… A jeszcze pytanko mam: w jakim języku się porozumiewałyście z lokalnymi paniami?
Jagna: Gdy zaczynałam tam jeździć, to moja znajomość ukraińskiego była zerowa. Jakieś ślady rosyjskiego miałam w głowie, ale to bardzo szybko się zmieniło. Potrzeba komunikowania się z ludźmi jest tak efektywna, że człowiek się bardzo szybko uczy. Ja znałam już bardzo dużo piosenek w gwarze, więc to też pomagało – słowa, które pamiętałam z tekstów piosenek. I jakoś to bardzo szybko poszło. Ukraiński jest tak podobny, wszystkim to zresztą mówię, którzy zaczynają przygodę z pieśniami ukraińskimi czy z językiem ukraińskim, że po prostu trzeba się odpowiednio nastawić, trzeba otworzyć mózg. I wtedy te słowa zaczynają być jasne, bo się widzi te wszystkie połączenia z językiem polskim.
Olga: Choć czasem można się zapędzić w jakiś kozi róg (śmiech). I rzeczywiście, przy zmianach gwarowych trzeba się „szybko łapać”, że to wcale nie jest często takie oczywiste. Myślę, że metodą prób i błędów.
Wilczyn: Jagno, wspomniałaś, że widziałyście obrzęd Kusta, to sięga czasów bardzo dawnych, przedchrześcijańskich. Ile w tych pieśniach udało Wam się znaleźć tego typu motywów?
Myślę, że wszystkie pieśni związane z rytmem przyrody, tak zwane „obrzędy kalendarzowe” – tak to się mówi i to jest chyba kalka z ukraińskiej nauki – między innymi wiosenne, wiesnianki. W każdej wsi to było trochę inaczej, ale z reguły była górka lub podwyższenie i tam dziewczyny wiosną wychodziły i śpiewały odpowiednie piosenki. Chodziły, tupały, tańczyły, skakały – musiał być w tym ruch. Było takie tłumaczenie, że tupiąc ziemię budzą, żeby soki w ziemi puszczały, żeby życie wracało do roślin. Takich elementów jest wiele choć to nie jest wprost powiedziane , to się oczywiście miesza. Tak jak w kolędach życzeniowych związanych z przesileniem i tą porą roku, gdzie się składa życzenia plonów, bogactwa. I dopiero na końcu występuje „I Jezus żeby błogosławił”, w poźniejszych czasach to „pospinano”.
Wilczyn: Jagno, wspomniałaś o rzece Prypeć, ona kojarzy mi się z 26 kwietnia 1986 i katastrofą czarnobylską. Elektrownia powstała w latach 70. a wcześniej nie było tam pustyni tylko region z ciekawym folklorem. Po katastrofie ludzie zostali przesiedleni i tamtejszy folklor zanikł… Czy miałyście kontakt z kimś, kto jeszcze pamięta folklor z dzisiejszej Zony?
Jagna: Poruszamy się głównie po Polesiu Zachodnim, chociaż nie tylko, ale my tam nie jeździłyśmy; mamy kolegę, który jeździł i opowiadał nam różne historie. Przede wszystkim ludność stamtąd była przemieszczona do konkretnych wsi. Całe wsie przesiedlono i w tych wsiach na terenie Kijowszczyzny czyli centralnym Polesiu wiele jeszcze jest takich izolowanych społeczności, to znaczy tych, które nie są w nurcie przyjmowania postępu cywilizacyjnego, ponieważ zostały skądś wyrwane i przeniesione, to tam dosyć dużo zachowało się takich pozostałości. Pisał o tym Andrzej Bieńkowski. Badał to Ewgen Jefremow z Drewa, naukowiec, jeździł tam długimi latami i zbierał to, co jeszcze zostało – ale to wszystko się działo już w tych przesiedlonych miejscach. W Zonie został już tylko las, a właściwie zarosło to miasto całe lasem, występują tam dzikie zwierzęta a był czas, kiedy tam kryli się różni uciekinierzy. Nie było to najbezpieczniejsze miejsce, aczkolwiek klimatyczne i rzeczywiście robiące wrażenie… U nas tam, gdzie my jeździmy, to jest tak zwana „Zona druga”, też są tabliczki, także mamy świadomość, że jedząc grzybki , którymi nas panie częstują, że „wchłaniamy”. Ale cóż? Żyjemy, ale i oni żyją przede wszystkim. Nie sądzę, żeby ta druga Zona zrobiła tam więcej spustoszeń niż alkohol, który na co dzień rozwala to społeczeństwo.
Wilczyn: No właśnie, czy mogłabyś zatem jeszcze parę słów na ten temat powiedzieć? Spotkałem się z opinią, że o ile na Ukrainie śpiewające kobiety jeszcze można znaleźć, to ze śpiewającymi mężczyznami jest naprawdę słabo, bo alkohol strasznie „wytrzebił” męską część populacji. Czy to jest prawda, czy to jest mit?
Jagna: Prawdą jest, że jest tam na pewno przewaga wdów, jeśli chodzi o to stare pokolenie. My jakoś tak sercem kierujemy się w stronę kobiet, bardziej szukamy kobiecego repertuaru i trafiamy najczęściej do kobiet. Widać, że jakaś część społeczności męskiej jest tam mocno zdegenerowana tym alkoholem, ale też tym, że ciężko pracują czy pracowali, kiedy te obrabiania pól jeszcze były bardzo ciężkie a jeszcze do armii szli, więc rzeczywiście starych, samotnych kobiet jest znacznie więcej. Trafiają się czasami takie rodzynki i panowie, którzy jeszcze śpiewają fajnie, ale to też jest inny repertuar.
Wilczyn: Jaki on jest? Bardziej wojskowy, rubaszny…?
Jagna: Liryczny przede wszystkim i bardziej współczesny, nieobrzędowy. To są pieśni przyniesione z wojska, trochę takie post-radzieckie. Takich „dziadków-dziadków” jakich można jeszcze usłyszeć na płytach wydawanych przez etnomuzykolog Irinę Klimenko ze starych nagrań to już bardzo rzadko można usłyszeć. To raczej całkiem współczesne śpiewanie – ale całkiem fajne!
Ginia: Powróćmy do płyty zespołu Z Lasu, nazwanej „Głosy Kobiet”. Jaki repertuar znajdziemy na tej płycie, jak wyglądała praca nad nią i czy kolejność pieśni jest czy nie jest przypadkowa?
Jagna: Najpierw były nasze wyjazdy, pieśni, poznawanie kolejnych osób, uczenie się od nich kolejnych pieśni… To był początek i to trwało latami. Spotykałyśmy się, śpiewałyśmy, miewamy koncerty – więc przed koncertami taka fajna praca następuje (śmiech). Śpiewałyśmy też, jeżdżąc wspólnie, więc praca nad pieśniami odbywała się „w międzyczasie” i mimochodem. Chociaż takie stricte próby, zjazdy też były – ponieważ dziewczyny są z różnych miast musiały się zjechać, żeby mieć próbę. Miałyśmy już w sobie wiele pieśni z różnych regionów i zapragnęłyśmy wreszcie zrobić tę płytę i pokazać to światu, bo do tej pory śpiewałyśmy dla małego grona ludzi. Dopiero wtedy zaczęła się taka rozkmina: Ale właściwie jak to pokazać? W jaką koncepcję iść? W jaki temat? Co wybrać z tego – przecież mamy mnóstwo tych pieśni… To była wspólna debata nad tym, jaki tytuł ma mieć płyta. Długo trwała!
Olga: Myśl, która nas łączyła, to właśnie to, że spotykamy tam głównie kobiety. I to o ich historiach rozmawiamy, ich historii wysłuchujemy. To one nam śpiewają pieśni, to one nam opowiadają o swoim życiu. Ja mam wrażenie, że to się tak jakoś naturalnie ułożyło, że właśnie te pieśni zostały wybrane.
Jagna: Myślę tak jak Olga, że po prostu ta cała sfera kobiecości, losów kobiet i ich mocy – to co się z nimi wiąże z mocą tego co śpiewają, to było oczywiste. Pytanie było tylko jak to pokazać i jak ująć ten temat, tytuł i jakie pieśni wybrać. Każda jedna może być na ten temat (śmiech).
Olga: Płyta powstawała niekrótko, to był długi proces. Same byłyśmy zdumione, że album wychodzi właśnie w tym czasie. Że te nasze wszystkie działania, nagrywanie, myślenie o tej płycie a potem tworzenie tekstu na okładkę, wybieranie kolejności, to wszystko trwało ponad rok i że ta płyta wychodzi w Polsce w momencie, kiedy mamy potrzebę głosu kobiet! Że kobiety walczą po prostu o swój głos. Ja uważam, że to jest coś magicznego.
Wilczyn: Teraz jest w środowisku folkowym powrót do pewnego rodzaju rustykalności, nie chcę tego nazywać „chłopomanią”, bo byłaby to przesada ale jest tendencja do powrotu na wieś, do natury i tak dalej. Niemniej w jednej z pieśni jest opis dość brutalnej przemocy domowej – gdzie młoda dziewczyna wychodzi za mąż, a jej przyszły małżonek już szykuje na nią nahajkę. I jak to się ma do magii powrotu do natury?
Jagna: My już na tyle dobrze znamy życie tych kobiet i jesteśmy z tym związane, że w nas jest może mniej tej takiej romantyczności. Jedną rzeczą są te mity – ale o nich w ogóle nie będę mówić, bo to jest łatwo wpaść w pułapkę, że „wystarczy wyjechać z miasta i już jest tak pięknie”. To nie do końca nasz kierunek. Ale kiedy ja pisałam ten tekst, który jest w książeczce w płycie, jednocześnie cały czas rozmawiałyśmy o tych sprawach. To jest bardzo ciekawe pytanie, nawet nie tyle jak opowiedzieć o tym, ale jak zrozumieć to, że z jednej strony czujemy jakąś niesamowitą moc i siłę tych kobiet – a z drugiej strony ten system patriarchalny pełny jest hierarchii przemocowej. Myślę, że nawet nie bardzo to się różni od tego, co było w Polsce, tylko może wcześniej. Nie można się oszukiwać, taka właśnie hierarchia tam panowała w dawniejszych czasach. Teraz się nie wypowiadam, bo my w sumie mało komunikujemy się z młodymi ludźmi i nie wiemy, różnie tam jest, ale tam też świat idzie do przodu. I co nam wyszło z tego rozmyślania? Te pieśni bardzo często są takimi skargami. To są naczynia połączone. To nie są piosenki o tym, że ślub to jest taki fajny i że będzie fajnie. Wręcz przeciwnie – ślub jest dramatycznym przejściem kobiety młodej, która nie wie, co ją czeka, a zostawia za sobą wszystko. Zostawia rodziców i wszystko co zna, idzie do obcego domu czy wręcz obcej wsi. Nie wie czy jej mąż będzie dobry czy niedobry, nie wie, czy teściowa nie będzie nią za bardzo pomiatać… To był dramatyczny moment. Nie mówiąc już o znaczeniu symbolicznym, że ta kobieta znajduje się w czasie wesela między światami. Nie należy już do grona dziewczyn, nie należy jeszcze do grona mężatek. To też jest niebezpieczne i lękiem podszyte. Wiele z tych skarg ja odbieram jako coś w rodzaju katharsis. To jest po prostu śpiewanie o tym, co naprawdę w życiu jest.
Olga: Śpiew daje ucieczkę, ale też jakieś ukojenie i wyrzucenie tego z siebie.
Jagna: I dzielenie się z ludźmi. Ja sama takie rzeczy przeżywałam. W czasie Kusta to jest takie „święto wsi”, więc dużo ludzi siedzi na ławkach, zagaduje. Ktoś śpiewa, my coś zagadujemy, pytają się: to wy też coś zaśpiewajcie – to my coś śpiewamy, akurat jakąś piosenkę z sąsiedniej wsi, która opowiada o tym, że biedna kobieta została wdową i nie radziła sobie z dziećmi, przyszła do brata po opiekę, a brat jej nie chciał. My to traktujemy jako takie trochę kiczowate słowa, taka opowieść, ale patrzymy, że ludzie wokół nas strasznie poważnie tego słuchają. Zaraz potem nas łapią i mówią: Tak, to tak jest, tak bywa, u mnie też tak było, u kogoś tam było. Rzeczywiście oni to przeżywają z taką mocą, z jaką się przeżywa dzisiaj np. filmy.
Olga: Cała prawda zaklęta w tych pieśniach…
Jagna: A jednocześnie to, co te kobiety przeszły, te ich historie, dramaty z mężami, ale jeszcze dramaty sięgające wojny i czasów powojennych. Te kołchozy i jak one ciężko pracowały… Trzeba mieć niewiarygodną siłę, żeby to wszystko przeżyć i potem jeszcze mieć dobrą minę i dobry nastrój pod koniec życia.
Wilczyn: Czyli dokładne zrozumienie tych pieśni wymaga wiedzy, jak tam ludzie żyli i jak to w praktyce wygląda a nie tylko w „wizjach rustykalnych”…
Olga: Żaden obraz nie będzie pełny, jeśli nie zbadamy dwóch stron.
Jagna: I to właśnie starałyśmy się opisać. Nie jest tam dużo tekstu ale w książeczce do płyty jest ten klimat opisany.
Wilczyn: Teraz pytanie bardziej techniczne: o ostateczny dobór repertuaru, jak się Wam nagrywało płytę – i jak się wydało? Wydana jest wyjątkowo ładnie!
Olga: Klucz najpierw był taki, że wybieramy nasze ulubione pieśni. Te, które śpiewamy, te, które kochamy. I nagrywałyśmy je w Tonn studio na taśmy analogowe, co dodawało takiego charakteru. Nagrałyśmy ich sporo i dopiero później zaczął się proces odrzucania, wybierania, potem odrzucania kolejnych wersji.
Jagna: A to, że w takiej formie zostało wydane to dlatego, że bardzo nam zależało, żeby to było piękne.
Wilczyn: To jest tak naprawdę książka z płytą…
Olga: Tak i to jest cecha harakterystyczna pracy Jagny, która bardzo zwraca uwagę na estetyczną formę wydawnictwa. Wszystkie jej filmy i rzeczy, które wychodzą spod jej pióra po prostu muszą być piękne i długo, skrupulatnie nad nimi pracuje. Ja myślę, że to po prostu kolejne dzieło Jagny.
Jagna: Ale też dzięki temu, że nie miałyśmy aż tyle pieniędzy, żeby sobie pozwolić na takie wydanie, więc zrobiłyśmy zrzutkę. I, o dziwo, poszło po prostu jak burza! Nie wiedziałyśmy czego się spodziewać, w końcu ludzie bez przerwy robią jakieś zrzutki… W sumie ludzie kupowali tę płytę w przedsprzedaży. I bardzo to dobrze poszło, dzięki temu rzeczywiście mogłyśmy zrobić tak, jak nam się podobało.
Ginia: To jeszcze uściślijmy, jaki materiał znajdziemy na tej płycie.
Olga: Na płycie śpiewamy osiemnaście pieśni: liryczne, borowe, wiosenne – w których zaklęte są przepiękne historie. Pochodzą ze wsi, gdzie mamy już wieloletnich przyjaciół, z Ukrainy i Białorusi.
Jagna: Tam są i obrzędowe, a te borowe to jest taka starodawna liryka, śpiewana w lesie.
Wilczyn: Jak słuchałem tej płyty to miałem wrażenie, że te pieśni to są albo ustawione pod obrzędowość albo pod cykl życia ludzkiego. Nie wiem, czy nie nadinterpretowałem przypadkiem…
Jagna: Wszystko to chodziło nam po głowie, tylko teraz pytanie: jak to ułożyć? Według jakiego klucza? Czy według najładniejszych? (śmiech) Żartuję… Nie chciałyśmy tego robić tak tradycyjnie, pod te cykle roczne. Nie chciałyśmy też robić według innych kluczy – kluczem była po prostu emocja. To było coś w rodzaju komponowania całości. Tak jak ja odbieram te pieśni, jakie one na mnie robią wrażenie. I z tego została skonstruowana całość.
Ginia: Ale czy tu też był jakiś klucz co do kolejności?
Jagna: Właśnie o tym mówię, że nie było schematu, że od narodzin do śmierci czy według pór roku – tylko całkowicie według emocji i tak jak ja sobie wyobrażałam, że coś jest fajne na otwarcie a potem na zwiększenie napięcia.
Wilczyn: Czyli to nie było według kolejności poznawania przez was konkretnych pieśni?
Olga: Nie, kto by pamiętał kiedy jaka pieśń była poznana.
Jagna: Poza tym kluczy mogłoby być sto pięćdziesiąt, np. mogło być tak, że śpiewamy po kolei kilka piosenek z jednej wsi – a tak nie jest. One są przemieszane, np. weselne piesni pojawiają się na początku, i na końcu… Tak się to wszystko ułożyło. Po prostu tak miało być.
Ginia: Mam pytanie o tłumaczenia: w książeczce są tylko polskie teksty, czy świadomie zrezygnowałyście z oryginalnych, czy byłoby trudno oddać specyfikę gwarową?
Jagna: Masz rację, byłoby trudno. My to wszystko mamy spisane, więc można byłoby to umieścić, ale pojawiłyby się problemy z transkrypcją jak zaznaczać tę gwarę. Były różne za i przeciw a i książeczka by się rozrosła. Podejmując decyzję, przeważyło to, że najważniejsze jest oddanie sensu i charakteru treści tych pieśni – i nie jest to wcale tłumaczenie „jeden do jeden”. To jest poetyckie tłumaczenie, oddające jak najbardziej sens. Często te pieśni są tak zaowaluowane, że trzeba by długo opowiadać kontekst i różne inne historie tej wsi, żeby te słowa coś znaczyły. My wiemy, co one znaczą, bo ubrałyśmy to w znaczenie przybliżone.
Wilczyn: A z punktu stricte turystycznego, co na Polesiu jest warte zobaczenia?
Jagna: Ojej…
Wilczyn: Jakieś festiwale muzyczne czy coś?
Jagna: (Śmiech). Trzeba mieć jakiś taki rzeczywiście specyficzny gust, żeby chcieć to poznać. W każdej wsi jest stary, choć teraz już często poodnawany dom kultury jeszcze z czasów radzieckich oraz tak zwany klub. I jeszcze w latach dwutysięcznych odbywały się takie małe festiwaliki. Np. na Zielone Świątki – prawosławne Święto Trójcy – urządzano festiwal nazywany Kust, a może i bez nazwy ale na tych terenach odprawiano kiedyś obrzęd Kusta. Polega to na tym, że w takich powiatach, co roku w innym, jest centrum i taki festiwal. Zwożone są tam różne panie z okolicznych wsi i występują.
Wilczyn: Ale to są te śpiewaczki, które poznałyście czy jeszcze inne?
Jagna: Wiesz co, ja bym tego nie polecała wszystkim turystom, tam zjeżdzają takie wszystkie grupy działające przy domach kultury, dziecięce, młodzieżowe – które śpiewają naprawdę barachło ale wśród tego zdarzają się perełki. Jak się siedzi i obserwuje te festiwale, to można się zorientować, że np. ta pani to umie śpiewać i może znać fajne pieśni. I trzeba potem do niej pójść i z nią pogadać.
Wilczyn: Pomówmy jeszcze o tej wymianie kulturowej w szpitalach, że tam następuje wymiana materiału muzycznego, to jest coś niesamowitego…
Jagna: Tam się różne ciekawostki i wymieniane są historie – o czymś trzeba gadać. A to jest jedna z tych nielicznych okazji, kiedy właśnie spotykają się ludzie z różnych powiatów i regionów. Albo szpital jest rejonowy a ludzie z różnych wsi – i to może być promień nawet do stu kilometrów. I ci ludzie na co dzień by się nie spotkali. A na tych festiwalikach i przeglądach się spotykają i mieszają… Ja mam taką obserwację, że wszystkie panie utalentowane, otwarte na muzykę, dla których śpiewanie jest ważną częścią ich życia, to one tam bardzo „strzygą” uszami i co fajniejsze pieśni gdy ktoś śpiewa to one wyłapują i wciągają do repertuaru. Kiedyś my pełniłyśmy troszeczkę rolę takiego kogoś, kto przenosi takie artefakty kulturowe. Proszono nas, żeby coś zaśpiewać – więc śpiewałyśmy piosenkę z dwóch wsi dalej, one nigdy tego nie słyszały i mówiły: och jaka piękna, to my też będziemy śpiewać, to napisz nam tu słowa. To ja piszę słowa, ale pytam co z melodią, czy już umiecie. A nie, melodię to sobie tam dośpiewamy.
Wilczyn: I tak powstaje folklor…
Jagna: Tak! Mówi się teraz w muzyce tradycyjnej, że trzeba zachować tę taką „prawdziwość”, a to sami twórcy ludowi mają swoją dowolność i zawsze tak było. Nie ma czegoś takiego jak jakaś regionalna muzyka w czystej postaci. Zawsze były różne wpływy i ludzie byli na to bardzo otwarci.
Ginia: Wysłuchaliśmy już dużo ciekawych rzeczy – a mam jeszcze pytanie jakie są Wasze dalsze plany po wydaniu tej płyty. Czy zamierzacie wręczyć ją też śpiewaczkom. Mamy teraz pandemię ale pytam o dalszą przyszłość.
Jagna: No tak, plany są zablokowane w tej chwili, ruchy nasze są zablokowane przez pandemię ale apetyt rośnie. Jesteśmy w kontakcie telefonicznym z wieloma z tych śpiewaczek i bardzo czekamy na moment, kiedy będzie można znów pojechać. Oczywiście, że sprezentujemy im płytę, zwłaszcza, że są tam ich zdjęcia, jako tych osób, które nam przekazały różne pieśni. Poza tym czekamy z wielką niecierpliwością, kiedy zaczniemy znów śpiewać razem, bo trochę to zawisło w powietrzu. Jesteśmy z różnych miast, teraz się nie zjeżdżamy na próby. Mamy już mnóstwo pomysłów na następną płytę, jak się zaczął proces, to już by się chciało mieć następne.
Wilczyn: Ale to na razie tajemnica, czy możesz zdradzić choć rąbek?
Jagna: Hm… Nie ma jeszcze tego rąbka, to na razie jest apetyt (śmiech). Wiadomo też, że różne kierunki nas interesują. Tutaj kobiecość była punktem wyjścia i czymś najważniejszym, ale cała sfera kontaktu ludzi z przyrodą, czyli tak zwana ekologia… Chociaż tam trudno mówić o ekologii, w tych wsiach to nie jest takie proste. Świadomość ekologiczna to wciąż nie jest tam jakiś mocny punkt… Ale te stare pieśni są związane z przyrodą i jest to ciekawy pomysł.
Wilczyn: I to będą cały czas ukraińskie pieśni?
Jagna: Ukraińskie i białoruskie. Może włączymy też polskie Polesie? Zobaczymy. Na pewno to będzie Polesie. Tego nie powiedziałyśmy na początku, ale na płycie śpiewało osiem osób, w tej chwili w zespole jest dziewięć dziewczyn. I każda z nas bez wyjątku ma jakąś swoją muzyczną historię. Dziewczyny zajmują się różnymi rzeczami, grają na instrumentach, śpiewają w różnych składach, a to w Tęgich Chłopach, a to w zespole Południce… Każda ma swoje poszukiwania, swoje badania na terenie Polski, bardzo często w różnych regionach. Ale nie tylko – w Rosji, w Serbii, różnie to się rozkłada. Natomiast wspólną nicią, wspólną sprawą zespołu Z Lasu to jest właśnie muzyka Polesia i nie zamierzamy tego zmieniać. Inne tematy muzyczne są realizowane w innych składach.
Wilczyn i Ginia: Bardzo dziękujemy za wywiad!
Jagna i Olga: Dziękujemy!
Spisał: Witt Wilczyński
Korekta: Anna Wilczyńska
W ramach iSAP- Słowiańska Agencja Prasowa
(nie podlega możliwości przedruku)