Ładowanie

Słowiański ślub – swaćba. Zaręczyny i południce

Słowiański ślub – swaćba. Zaręczyny i południce

Drogi czytelniku, zapraszam Cię do drugiej części opowieści o swaćbie. Wiesz już, że małżeństwo nie było wcale romantycznym zrywem, rodem z „Rozważnej i romantycznej”. Wiesz także, jak małe znaczenie miała decyzja państwa młodych. Pewnie z niesmakiem odnajdujesz informację, że dawne związki małżeńskie bardziej przypominały wymianę handlową, niż romantyczne stadło. 

Pytasz gdzie magia, gdzie obiecana wędrówka dusz? Może nawet zaglądasz tu, dając ostatnią szansę na znalezienie czegoś więcej niż intratnych interesów matrymonialnych. Bądź spokojny drogi czytelniku – od tego momentu, od tej właśnie chwili rozpocznę opowieść o metafizycznej podróży wplecionej w codzienność, ubogaconej zwykłymi ludzkimi sprawami, przeplatanymi z rzeczami wielkimi i wzniosłymi, zmieniającymi życie dwojga ludzi.

Zaręczyny, 1092, Biblioteka Narodowa. Domena publiczna.

Rozpoczęcie swaćby

Całość procesu zmiany zaczyna się w jednym konkretnym momencie – w chwili zaręczyn – zwanych też zrękowinami. Odbywały się one dość szybko po zmówinach (wspomnianych w pierwszej części artykułu [przeczytaj]). Najczęściej w następujący po nich czwartek lub sobotę.

Kadr z filmu Chłopi (2023). Na prawie cytatu.

Było to niewielkie przyjęcie, na które zaproszeni byli członkowie najbliższej rodziny oraz osoby mające w przyszłości stanowić orszak druhen i drużbów. Przyjęcie miało charakter zabawy z muzyką. Rodzice młodych obdarowywali się wzajemnie prezentami, przypieczętowując przy tym umowy wianne. Było to też w dobrym tonie, by przyszły pan młody obdarował czymś pięknym wybrankę serca. W grę wchodziły trzewiki, wstążki, lub chusty, z czasem – pierścionek. Ten dziś, wydawałoby się, nieodzowny symbol zaręczyn przyjął się w kulturze dość późno. Oczywiście wymianę pierścieni, jako widomego znaku zaręczyn kultywowano w sferach wyższych, jednak takie gesty nieczęsto zdarzały się u pośledniejszej szlachty, czy nawet pod chłopskimi strzechami.  Zaręczyny nie oznaczały wcale obdarowania panny pierścionkiem, lub jak czasem się mówi — wymiany pierścieni między młodymi, lecz polegały na zawiązaniu tkanym ręcznikiem obrzędowym rąk młodych złożonych na chlebie. Czynności tej dokonywał swat, ogłaszając równocześnie, że zrękowiny się dokonały.

Skrzypki – Swaty, 1909, Biblioteka Narodowa. Domena publiczna.

Może Cię zdziwić, że ów ręcznik wiązany na chlebie miał symbolikę dokładnie tę samą, co pas owczej wełny zawiązanej w talii panny młodej w starożytnym Rzymie, oraz co pierścionek. Chodzi o symbol koła kojarzący się w tradycji nie tylko Polski, ale całej kultury indoeuropejskiej, z nieskończonością, szczęściem i słońcem. Dlatego dziś wymieniając się pierścieniami (obrączkami), używamy tych samych znaczeń i symboli co nasi przodkowie, którzy wiązali dłonie ręcznikiem. Co więcej, choć trudno odmówić zasadności jakiemukolwiek obdarowywaniu przyszłej żony, czy męża, to jednak i pierścionek zaręczynowy i obrączki mają dokładnie to samo znaczenie i są wyrazem tego samego aktu woli wejścia w związek małżeński. Niegdyś podczas wesela nie wymieniano się już obrączkami a jedynie delikatnymi wiankami zrobionymi z mirtu, rozmarynu i kwiatów, które młodzi zakładali sobie wzajemnie na nadgarstki. Symbolicznej wymiany pierścieni dokonywano właśnie przy zrękowinach, by od tej pory stanowiły widomy symbol małżeństwa.

Musisz wiedzieć, drogi czytelniku, że zaręczyny w zasadzie traktowano na równi z wejściem w stan małżeński, jednak bez możliwości mieszkania ze sobą, czy nawet przebywania sam na sam przez dłuższy czas. Chociaż trzeba przyznać, że po zaręczynach bardzo twarde normy moralne nakazujące pilnowania młodych podczas każdego ich spotkania ulegały pewnemu rozluźnieniu i mogło się zdarzyć, że nieuważnie zostawiono młodych samych na krótką rozmowę. Zerwanie zaręczyn zdarzało się niezwykle rzadko, a strona, która tego dokonała, narażała się w lokalnej społeczności na wykluczenie i problemy matrymonialne w przyszłości jako ta, której słowom nie można wierzyć.

Porwania matrymonialne 

Poza zrękowinami, które przebiegały w kulturalny sposób, przy aplauzie rodzin i udziale swatów i – co tu dużo mówić, były najczęstszą formą rozpoczynania procesu swaćby, istniał jeszcze inny proceder. Proceder mający swój początek w zamierzchłej przeszłości, dużo bardziej dziki i pierwotny. To z jego powodu Albańczycy jeszcze pod koniec XX wieku urządzali w swoim kraju wendetty rodowe, a organizacje praw kobiet biły na alarm. Chodzi mianowicie o porwanie matrymonialne.

Porwanie, 1920, Biblioteka Narodowa. Domena publiczna.

Czasami, gdy parcie młodych, lub też samego mężczyzny do ślubu było ogromne, ale nie zgadzali się na to rodzice, pozostawało uciec się do porwania. Jeśli mężczyźnie udało się uprowadzić kobietę na trzy dni, które spędzili razem bez „uczciwych oczu”, należało uznać, że została ona przez niego absolutnie zniewolona i jedyną szansą uratowania jej honoru jest wydanie jej za porywacza. Należy nadmienić, że jeśli już dochodziło do porwania, było ono często (przynajmniej na terenach Środkowej Europy) formą umowy między młodymi. Panna dawała ukochanemu znać o dogodnym okresie porwania, kiedy na przykład ojca i braci nie było w domu. Często też na tę okoliczność zbierała ze sobą dobra z domu rodzinnego.

Jednak bywało i tak, że została porwana wbrew jej wiedzy i woli, a także wbrew obyczajowi. Prawo zwyczajowe jednak nakazywało jej poślubić porywacza, jeśli nie została odpowiednio wcześnie odbita przez członków rodziny (choć zakładano na ogół trzy dni przebywania sam na sam, to czasem i jedna noc wystarczyła, by dziewczynę przymusić do ślubu). Oznaczało to w praktyce, że wychodziła ona za mąż za swego oprawcę i gwałciciela. Ponieważ powody odmowy wydania panny za mąż były wprost finansowe, porwanie i wynikający z niego ślub oznaczały dla dziewczyny spadek społeczny i ostatecznie życie w gorszych warunkach, niż te, w których się urodziła i do których przywykła. Nic więc dziwnego, że rodzina mimo wydania córki, podejmowała później próby zemsty, które czasem kończyły się krwawymi wojnami rodowymi

Wędrówka duszy

Jakkolwiek nie odbyły się zaręczyny, czy to przy aprobacie rodzin i aplauzie społeczności, czy w wyniku dramatycznego porwania, otwierały one proces swaćby. Oznaczało to, że kobieta rozpoczyna duchową podróż z rodu ojca do rodu męża. Mówiąc bardziej dosadnie – powoli umierała w swoim rodzie, rodząc się w rodzie narzeczonego. Stąd zwyczaj, by do teściów mówić matko i ojcze, stąd przejmowanie nazwiska męża przy ślubie, stąd też zwyczajowe prawo o niedziedziczeniu majątku przez zamężne córki. Jakże miały dziedziczyć, jeśli dla swojego rodu były już martwe? Oczywiście, że wydaje Ci się to szokujące, drogi czytelniku, przecież dziś nie wyobrażamy sobie takiego odrzucenia dziecka, które pozwala nazwać je martwym za życia. Dziś nawet prawo, choćby najbardziej skostniałe, nie patrzy tak na sprawy matrymonium. Jednak jeszcze na początku XX wieku matka wydająca córkę za mąż, po weselu miała ją co najwyżej za sąsiadkę.

Samotni nie istnieją

Jesteśmy jednak przy początku tego procesu. Kobieta rozpoczyna swój czas przejścia, co oznacza, że jest duchowo rozpięta między swoim rodem, a rodem męża, nie będąc tak naprawdę w żadnym z nich. Magia ludowa z miejsca kwalifikuje taką sytuację jako „dziwną”, dokładnie tak, jak kwalifikuje ciążę, czy ciężką chorobę. Dziewczyna nie jest już w swoim rodzie, ale jeszcze nie weszła do rodu męża. Już nie jest panną, ale jeszcze nie mężatką. A proces zaręczyn trwa. Najczęściej krótko, kilka tygodni potrzebnych na zapowiedzi w kościele. Jeśli chodzenie swatów zaczynało się jesienią, po dożynkach, wesela odbywały się jeszcze przed Zaduszkami. Z dzisiejszego punktu widzenia – zawrotne tempo. Jednak dla naszych przodków, którzy byli wychowywani do życia w małżeństwie, było to normalne. Co więcej, nie znano nawet pojęć określających osoby żyjące samotnie: panną była wyłącznie młoda dziewczyna między początkiem pokwitania a zamążpójściem, a słowo kaweler weszło do słownika jako tytuł szlachecki od chawalier – czyli jeździec konny, żołnierz, szlachcic niższej rangi, często na służbie, stąd samotny bez żony. W ogóle nie znano pojęcia samotnego życia. Ekonomicznie absolutna samotność bez wspólnoty oznaczała śmierć, ewentualnie upadek moralny – trudnienie się prostytucją lub żebractwem. Jeśli więc dziewczyna czy chłopak z jakichś powodów nie założyli swojej rodziny, zostawali w domu rodzinnym najpierw na łasce rodziców, a potem mającego swoje rodziny rodzeństwa. Zawsze też byli traktowani jak piąte koło u wozu, dodatkowy ciężar i kara boska. Dlatego informację o własnym ślubie przyjmowano, jeśli nie jak szczęście, to przynajmniej jak naturalną, pożądaną kolej rzeczy.

Południce i dziwożony

Bywało jednak i tak, zwłaszcza w bogatszych domach, że zaręczyny trwały dłużej, nawet kilka lat. W tym czasie panna kompletowała swój posag – haftowane obrusy, stroje, pościele czy porcelany. W takim okresie mogło zdarzyć się wiele. Choroba, wypadek, śmierć…

Żniwa, А. V. Makovsky, 1896. Domena publiczna.

Zastanawiasz się pewnie drogi czytelniku, co działo się z duszą rozciągniętą między dwoma rodami, czekającą na zwieńczenie weselem procesu przejścia, której przyszło gwałtownie rozstać się z ciałem. Otóż nie pocieszę cię, nie spotykało ją nic dobrego. Stawała się demonem – południcą lub dziwożoną. To są te właśnie dziewczyny zmarłe tuż przed swoim ślubem. Nie, nie chodziło o panny umierające w białej sukni w drodze do kościoła, ale właśnie o kobiety między zaręczynami a weselem. To ich niewykorzystany potencjał, żal za niespełnionym życiem, a także niemożność umieszczenia ich duszy w ludzkim porządku czynił z nich demony.

 

Jeśli jednak udało się pannie przetrwać okres narzeczeństwa bez szwanku, spokojnie przygotować ślubną wyprawę i oswoić z myślą o zmianie stanu i rodu, następowało wesele, a wcześniej wieczór dziewiczy, oba pełne magii, oba kluczowe dla procesu zmiany rodu. O tym jednak, drogi czytelniku, opowiem Ci już w kolejnej części.

 

Autorka artykułu: Agnieszka Podemska
Korekta: Adrianna Patela
Redakcja: Karolina Lisek
W ramach iSAP – Słowiańska Agencja Prasowa

 

Bibliografia:

„Śluby polskie” Hanna Szymanderska, Warszawa 2008

„Kultura Ludowa Słowian”  T. I iII, Kazimierz Moszyński, Warszawa 1967

„Rok Polski w życiu, tradycyi i pieśni” Zygmunt Gloger, Warszawa 1900

„Komentarze do Polskiego Atlasu Etnograficznego tom8 – Zwyczaje i obrzędy weselne, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, |Wrocław 2009

„Znaki przeszłości. Odchodzące ślady zatrzymać w pamięci”, Franciszek Kotula, Warszawa 1976

„Zaręczyny i przygotowania do wesela”, Etnografia Lubelszczyzny