Ładowanie

Słowiański ślub – swaćba. Wesele

Oczepiny słowian

Słowiański ślub – swaćba. Wesele

U Słowian dość nietypowo mierzono czas. Dzień zaczynał się od zmroku, pierwszej gwiazdy, czego echa mamy jeszcze dziś choćby w początku szczodrogodowej wieczerzy. Może to na pamiątkę pierwszego początku, czyli mitycznego wykucia słońca i gwiazd, a może z innych powodów? Jaka nie byłaby przyczyna, wiele ważnych obrzędów rozpoczynano o zmroku. Nie inaczej było, drogi czytelniku, z weselem. 

Oczywiście ruch i gwar, zwłaszcza w domu Młoduchny, był od wczesnego ranka. Sąsiadki przynosiły produkty żywnościowe na weselną wieczerzę, przy okazji przepijając z matką młodej. U młodego natomiast zbierali się drużbowie z opłaconymi grajkami, by tuż przed zmrokiem wyruszyć pod dom narzeczonej. Jednak cały spektakl związany z weselem zaczynał się właśnie późnym popołudniem, jak to i dzisiaj zazwyczaj bywa. +

Słowiański ślub – swaćba. Swaty, wilkowanie i zmówiny

Wesele niczym wisienka na… ślubnym torcie

Co prawda zdarzało się, że ceremonie religijne związane z obrządkiem ślubnym odbywały się w innej porze dnia (z rzadka nawet innego dnia niż samo wesele, jeśli kapłan jedynie dojeżdżał do wsi, a do kościoła było daleko), jednakże samo wesele i wszelkie jego obrzędy rozpoczynały się o zmroku. Co istotne i warte podkreślenia, jeśli ślub wyznaniowy odbył się jakiś czas (na przykład kilka dni) przed weselem młodzi wciąż uznawani byli przez społeczność za jedynie zaręczonych. Dopiero odbycie się wesela czyniło z nich w społecznej świadomości małżonków. 

Staroście wódki polej, a kapłanowi, jeśli w ogóle proszony

Z powyższego można wnioskować, że do społeczno-sakralnego aktu małżeństwa nie było potrzeba kapłana. Co prawda, starosta weselny czuwał nad poprawnością przeprowadzenia obrzędów, jednak nie musiała to być osoba duchowna. 

Starostę rekrutowano z szanowanych członków wioski lub z rodziny młodych. Musiał to być człowiek światły, powszechnie szanowany i gładki w wymowie. Można w tym urzędzie dostrzec cechy kapłana sprzed chrystianizacji, ale jest to jedynie domysł.

Słowiański ślub – swaćba. Zaręczyny i południce

Biskup Nanker w swoich statutach synodalnych z 1320 roku potępiał zresztą odprawianie wesel po karczmach i przed starostą bez udziału osoby duchownej. Mocno też różniło się kościelne postrzeganie zawierania związku małżeńskiego od postrzegania ludowego. Bywało, że ksiądz wręcz zwalczał przejawy tradycyjnego wesela, a tak ważni dla poprawności obrządków muzykanci musieli czekać na młodych w oddaleniu na drodze, ponieważ kościół pragnął skromnej ceremonii, a grane wesele uznawał za objaw grzechu.

swaźba słowianie starosta weselny
Starosta weselny w Sądecczyźnie. 1927. Domena publiczna.

Mimo tego ludność i tak odbywała wesela w swoim własnym rozumieniu. Z tego można wywnioskować, że poprawność przeprowadzenia obrządku była wymogiem podstawowym, warunkiem kardynalnym zaistnienia małżeństwa nawet pod rygorem dezaprobaty władz kościelnych. Obecność kapłana była wtórna

Przypominam jeszcze raz, swaćba w ludowym rozumieniu to proces do przejścia, nie sakrament do udzielenia. 

Słowiański ślub – swaćba. Przygotowania do wesela

Diabelskie skrzypce weselnych muzykatnów

Być może zwróciłeś, drogi czytelniku, uwagę na wspomniany wyżej fakt, że muzykanci byli opłaceni. Pewnie w kontekście wcześniejszej części cyklu o wspólnotowym charakterze wesela zastanawiasz się, czy to nie pomyłka. Otóż nie. Grajkowie, zwłaszcza skrzypkowie byli uznawani za „obcych” traktowani często na równi z dziadami wędrownymi. Nierzadko rekrutowali się spośród Cyganów. Przypisywano im możliwości magiczne, a nawet wierzono, że co najlepsi mogą mieć „diabelskie skrzypce”, czyli pakt podpisany z Zaświatem, który daje grajkowi nadprzyrodzone moce. Zresztą historie ludowe znają przypadki, gdy grajek, zagniewany zmniejszeniem umówionej kwoty zagroził, że zagra na weselu taką muzykę, od której ludzie nie będą mogli przestać tańczyć. Przerażeni rodzice młodych uiścili natychmiast żądaną sumę. Dlatego też grajkowie jako ci obcy, niebezpieczni i mający kontakt z zaświatem nie byli traktowani jako część wspólnoty. 

Należało się z nimi rozliczyć w pieniądzach, aby nie mieć żadnego długu, który nie wiadomo jak przyszłoby w przyszłości spłacić – może nawet duszą swoją lub swoich potomnych.

Zjazd drużb i wykupienie panny młodej

Młody wyruszał po przyszłą żonę do jej domu z drużbami i muzyką. Jednak fakt, że wcześniej starosta wykupił rózgę weselną, wcale nie znaczył, że panna wyszła do swojego wybranka od razu po przybyciu drużyny. Zajazd – bo tak nazywała się ta część obrzędu weselnego, zaczynał się od prześpiewek druhen z drużbami:

Otwórzcie, otwórzcie te drzwi malowane,

Jak nie otworzycie wywalimy ścianę
~ Mogła śpiewać przybywająca męska drużyna

Po cóż żeśta kawaliry przyśli?
Taka izba nie do waszych myśli
~ Odśpiewywały druhny.

Prześpiewki trwały dość długo. W tym czasie drużyna męska niemal szturmowała dom młodej, a drużyna młodej broniła twierdzy. Jeśli w drużynie Młoduchny byli też mężczyźni – zwłaszcza jej bracia, mogło nawet dojść do bitki między nimi a drużbami młodego

Po takich przepychankach wreszcie wystawiano pannę dla młodego. Nie była to jednak ta, o której rękę prosił! Podstawiano mu, zależnie od regionu albo jedną z druhen, albo starą kobietę ubraną w strojne szaty, albo wręcz przebranego mężczyznę, który grał rolę panny na wydaniu. 

Czasem też wystawiano z chaty rękę, rąbek spódnicy lub bucik, po którym młody musiał zgadnąć wybrankę. Co najmniej dwa razy musiał odkryć oszustwo, by ta trzecia była jego przyszłą żoną. Zresztą ludowa magia zaklęta w liczbie trzy jeszcze wielokrotnie pojawi się podczas wesela, ale o tym będzie w dalszej części. 

Słowiański ślub – swaćba. Wieczór dziewiczy

Tymczasem, drogi czytelniku, sięgnij pamięcią do dzieciństwa, do baśni o Szewczyku, który musi w wieży złej czarownicy odnaleźć księżniczkę… Są mu podstawiane fałszywe panny (dziwożony) i tylko dzięki sprytowi i pomocy dłużników takich jak pszczoły oraz mrówki udaje mu się wskazać właściwą pannę. Czy widzisz analogię? Powiem więcej, ta zdawałoby się, dziecięca bajka nawiązuje do prastarego, słowiańskiego mitu, gdzie wiosenny bóg wydobywa ukochaną z zaświatu i wyprowadza na ziemię, by się z nią ożenić. Wcześniej w bitwach i igrzyskach wygrywa atrybuty, które pomagają mu zdobyć żonę – pierścień, wieniec i czasami kubek, a czasami wiązkę pawich piór.

Można zatem pokusić się o tezę, że wesele w swej najbardziej podstawowej istocie jest odtworzeniem mitu, powtórzeniem czasu początku. Młodzi wcielają się w rolę idealnej boskiej pary, a cała społeczność pomaga im odtworzyć boski dramat. Cóż jeśli nie to ma im zapewnić szczęście i dobrobyt?

Błogosławieństwo młodych

Zaraz po wywiedzeniu młodej z chaty istotnym elementem jest błogosławieństwo. Co prawda młoda już wcześniej żegnała się z domownikami i przepraszała, aby obrzęd weselny przeżyć bez niczyjej krzywdy czy złości, a rodzice i rodzeństwo błogosławili jej; jednak teraz czynność błogosławienia zostaje powtórzona. W tym momencie rodzice obu stron błogosławią parze, publicznie pokazując przy tym swoją aprobatę dla małżeństwa dzieci. Jeśli któreś z młodych, zwłaszcza panna było sierotą, stosowano tzw. błogosławieństwo sieroce

Młodzi trzymali ręce na chlebie przykryte rytualnym ręcznikiem, a każdy z weselników podchodził i składał im błogosławieństwo. Śpiewano przy tym często na takim weselu:

Żeś sierota znać, ojca matki nie widać

Podkreślając ciężki stan rodzinny jednego z młodych i wspierając go społecznie, by mógł właściwie wejść w stan małżeński.

Miejsce wesela

Zależnie od sytuacji, młodzi po błogosławieństwie udawali się albo na obrządek wyznaniowy, albo wprost do miejsca, gdzie odbywać się miało wesele. Tam czekali na nich rodzice i… zamknięte drzwi. Młodzi byli obowiązani w nie zapukać, a ze środka rodzice dopytywali, któż idzie. Druhny odpowiadały za młodą dwukrotnie, używając jej nazwiska rodowego, przy czym dwukrotnie drzwi pozostawały zawarte, a z wewnątrz rodzice odkrzykiwali, że nie znają takiej. Dopiero gdy przedstawiono pannę młodą nazwiskiem męża, rodzice uznawali, że rozpoznają, kto przybył i otwierali drzwi. 

Jest to bardzo prosty i jednocześnie niezwykły akt, w którym ród mówi wprost, że nie ma wśród nich już dziewczyny, że nie znają nikogo takiego. W prostym przekazie drzwi do domu rodzinnego właśnie się przed nią zamykają, kolejny raz odwiedzi bliskich już nie jako rodowa, ale jako znajoma, sąsiadka.

Młodzi byli witani tradycyjnie chlebem i solą. Chlebem by im nigdy niczego nie zabrakło, traktowanym jako symbol dobrobytu, i solą – magicznie oczyszczającą wszelkie zło, by zaczynali nowe życie z czystą kartą.

Weselne przytupywanie Słowian

Na weselu konieczna była muzyka. Biesiadę zaczynano od chodzonego – prostszej i starszej wersji poloneza, gdzie w pierwszej parze nie zawsze szli młodzi, ale często starosta ze starościną. Dziś powidokiem tego tańca jest pierwszy taniec młodych, otwierający uroczystość. Istotnym elementem był też alkohol. W żadnym wypadku nie mogło go zabraknąć na weselu. Stawał się też na ten jeden dzień szczególną walutą, za którą handlowano w czasie zabawy. Za pitą z trzewika wódkę wykupowano na przykład porwaną młodą z rąk „porywaczy”. 

Korowaj – magiczne ciasto

Kolejnym nieodzownym elementem wesela był oczywiście korowaj, a nawet korowaje. Ciasta musiało być tyle, by wystarczyło dla wszystkich weselników, jak również przybywających dziadów weselnych czy opasów. Było to ciasto na tyle istotne, że jego dzieleniem zajmował się sam starosta weselny. Z czasem zwykły okrągły chleb zastąpiono słodkim drożdżowym ciastem, a potem marcepanem, by w ostatecznej formie wyewoluował w tort weselny. 

Istotne było, że korowaj wolno było mieć tylko raz w życiu. Jeśli zatem kobieta została wdową, lub małżeństwo zostało zakończone w jakiś inny sposób i wychodziła po raz drugi za mąż, nie należało już piec dla niej korowaja.

Tu uczynię, drogi czytelniku, drobną dygresję, by Ci wyjaśnić kim byli opasy. Była to grupa najczęściej młodych, niezamężnych jeszcze dziewcząt i chłopców niezaproszona na wesele, która jednak przybywała pod okna domu weselnego, by posłuchać muzyki, potańczyć i pouczyć się pieśni weselnych i przyśpiewek. O ile opasów nie zapraszano do stołu, o tyle musiała się dla nich znaleźć i gorzałka, i korowajne ciasto, by nikt w tym szczególnym dniu nie złorzeczył młodej parze.

Powinieneś pamiętać, drogi czytelniku, że wesele nie miało tak jak dziś, charakteru wielogodzinnej biesiady z wieloma daniami. Najczęściej podawano jeden suty posiłek i w bogatszych domach urządzano słodką kolację z ciastami i korowajem lub ciastem marcepanowym. Najistotniejszym elementem weselnej biesiady były właśnie tańce i obrzędy, przez które przechodzili młodzi. Tradycyjne wesele potrafiło trwać nawet do tygodnia, kiedy to biesiadnicy po pierwszym wieczorze zabawy w domu młodej bawili kolejno w innych zacnych domach, idąc z korowajami i całym weselem na przykład na dwór lub do proboszcza. Tam dzielili się z gospodarzem ciastem i tańczyli, korzystając z jego uprzejmości.

orszak wesele słowiańskie swadźba
Orszak weselny. 1910. Domena publiczna.

Milcząca panna młoda

Zaznaczam tutaj, że młodzi, a zwłaszcza Panna młoda tego dnia niewiele mówili. Było dobrze widziane, by pozostawali poważni i milczący jakby tylko przyglądali się dziejącej się zabawie. Bywało, że młoduchna na znak swego stanu do oczepin trzymała kwiat w ustach nie tylko nie mówiąc, ale nawet nie jedząc i nie pijąc, co jeszcze bardziej podkreślało jej zaświatowy charakter. Jeśli natomiast młodzi już jedli, dostawali jeden talerz, który dzielili podczas biesiady. Miało to i podkreślić ich następującą od tej pory jedność i dodatkowo wskazać na międzyświatowy stan panny młodej.

Rózga weselna i szczęście pary młodej

Przed samymi młodymi, na honorowym miejscu, stała rózga weselna. W czasie biesiady mieli prawo jej dotykać wyłącznie starosta i młoda para. Każdy, kto nieopatrznie chwyciłby taką rózgę, lub nawet jej dotknął, mógł być posądzony o chęć odebrania nowej rodzinie szczęścia. Zresztą, by tego uniknąć podczas oczepin, rózgę rozbierano i rozrywano.

Wiele zabaw weselnych miało na celu obdarowywanie panny młodej, Tańczono więc z nią, wrzucając monety pod talerzyk, zbierano na czepiec i na kołyskę. W dawniejszych czasach druhny ogłaszały wszem wobec, kto zadeklarował jaki dar dla młodych i ważne było, by w takich wypominkach plasować się wysoko. 

Poza tym wiele zabaw miało pokazać, jak cenna jest panna młoda. Przebierano więc weselników za żydów czy cyganów, którzy targowali się o młodą, by ostatecznie przegrać. Pannę porywano i odbijano lub też ukrywano w komorach, żądając zapłaty za jej wydanie. 

Istotnym elementem wesela były tzw. dziady — grupa przebierańców wchodzących na wesele i robiących zamęt, by ostatecznie życzyć młodym wszystkiego, co najlepsze. W dziadach weselnych należy upatrywać dokładnie tego samego, co dostrzegamy w kolędnikach – postaci nieznanych, zaświatowych, niosących chaos i dobrą wróżbę. Już zresztą sama nazwa – dziady weselne sugeruje zaświatowy charakter przybyszy.

Oczepiny

Kulminacyjnym momentem wesela były oczepiny. Dziś mają charakter frywolnych, zakrapianych zabaw odbywających się około północy i szczególnie ukochanych przez niestroniących od kieliszka wujków. Niegdyś był to najistotniejszy moment wesela, przypieczętowanie przejścia młodej ze stanu panieńskiego w małżeński z całą masą obrzędów, zabiegów magicznych i wróżebnych. 

Cykl obrzędów oczepinowych otwierał taniec rodowy. W swej najbardziej pierwotnej formie panna młoda tańczyła najpierw ze swoim ojcem, braćmi, wujami, aż do najdalszych członków rodziny. Najdalszy krewny przekazywał ją najdalszemu krewnemu młodego i znów trwał taniec, przez dalekich kuzynów, wujów, braci, aż do ojca młodego i ostatecznie niego samego. Taka forma tańca to wręcz teatralne przedstawienie wędrówki, jaką przeszła panna, wychodząc ze swojego rodu i wchodząc do rodu męża. Oczywiście z czasem rodowy charakter tańca się zdegradował i zależnie od regionu młoda tańczyła najpierw z pannami, a potem z kawalerami i samym młodym, bądź najpierw z druhnami, a potem z drużbami. Czasem po tańcu z pannami była oddawana mężatkom, jednak sens pozostał ten sam — zmiana statusu społecznego i rodu. Taki taniec kończył się posadzeniem młodej na krześle lub dzieży, na której dokonywały się oczepiny.

Oczepiny słowian
Oczepiny. Przed 1932. Domena publiczna.

Może Cię zaskoczę, drogi czytelniku, ale sensem oczepin było zdjęcie pannie wieńca i założenie czepca – symbolu stanu małżeńskiego. W ogromnej większości aż do późnych lat 40. kobieta po ślubie nie pokazywała się publicznie bez czepca lub chusty. 

Nie było większej zniewagi dla kobiety, niż publicznie zrzucić jej chustę z głowy. Wesele było więc ostatnim momentem, kiedy publicznie widziano włosy panny. Zresztą długie włosy były domeną panieństwa. Mężatki nosiły raczej krótkie fryzury. Pierwszy raz ścinano im włosy właśnie podczas oczepin. W folklorze zachował się zwyczaj ścinania włosów pannie i rzucania ich na wodę, jednak wiemy z traktatów synodalnych biskupa Nankera, że pierwotnie obcinano włosy obojgu młodym, gdyż potępiał on cięcie włosów podczas wesela, splatanie ich w warkocz i oddawanie demonom. 

Jak to „oddawanie demonom” wyglądało, niestety nie napisał, a wielka szkoda, bo mielibyśmy opis rytualnej ofiary weselnej z początku XIV wieku. 

Wesele, swaćba, słowianie
Wesele. 1916-1939. Domena publiczna.

Magiczne znaczenie włosów

Dlaczego włosy były tak istotne? Otóż znowu mamy do czynienia z nawiązaniem do sfery mitycznej. Według pradawnych wierzeń niegdyś ludzie mieli inną, pochodzącą od Bogów skórę, która gwarantowała im zdrowie i nieśmiertelność. Z czasem zatracili ten cenny dar, ale zostały jego pozostałości – włosy i paznokcie. Dlatego wszelkie słowiańskie rytuały inicjacyjne obracały się wokół włosów. Dlatego też istniało tabu dotyczące obcinania tychże. Należało je spalić, lub spławić, by nie poszukiwać ich po śmierci. 

slowianski wianek slubny
Wieniec ślubny. 1920. Domena publiczna.

Silne pozostaje do dziś dnia wierzenie, że włosy i paznokcie rosną po śmierci, co wskazuje jak głęboko w nas zakorzenione jest przekonanie o ich boskim, nieśmiertelnym charakterze. Dlatego też trudno sobie wyobrazić większy dar dla Bogów i większą ofiarę niż właśnie włosy młodych, a według Nankera „oddawane demonom”.

Gdy już obcięto pannie włosy, przy wtórze pieśni rozpoczynało się nakładanie czepca. Zgodnie z tradycją panna powinna trzykrotnie go zrzucić, demonstrując, że nie zgadza się na swój los. Bywało nawet, że uciekała, ukrywając się w kątach i komorach, skąd ją wydobywano i ponownie sadzano na dzieży, podejmując kolejne próby założenia czepca. Dopiero ostatnia, trzecia próba musiała być zakończona powodzeniem i ostatecznie plasowała kobietę w gronie mężatek.

Tutaj jeszcze, drogi czytelniku powiem słów kilka o owej dzieży, na której sadzana była młoda, Było to zwyczajne domowe naczynie do wyrabiania chleba. Jednak na weselu pełniło rolę magiczną. Rosnący w dzieży zakwas miał napełniać pannę młodą płodnością, by szybko rodziła zdrowe dzieci. Całość dzieży świadczyła o wierności młodej, dlatego niezwykle złym omenem było jeśli w trakcie oczepin naczynie pękło. 

Pokładziny

Dość dobrze udokumentowanym, choć z punktu widzenia kultury ludowej i dawnych wierzeń pozostawiającym wiele pytań obrzędem były pokładziny, które odbywały się zawsze po oczepinach. Wiadomo, że odprowadzano młodych do komory, skąd mieli wyjść dając dowód swojego małżeństwa. Wówczas na znak wesela wiązano czerwone wstążki i mówiono, że oto odbyło się „piękne wesele” Jeśli młodzi takiego dowodu nie dali, mówiono o brzydkim weselu, niejednokrotnie lżąc i wręcz bijąc młodą jako winną niewierności i niedochowania czystości. 

Wianek panny młodej. 1931. Domena publiczna.

Jednak obrzęd ten pozostawia wiele znaków zapytania. Po pierwsze może on być już naleciałością chrześcijańską, jako że trudno w nim szukać jakichkolwiek symboli magicznych, wróżebnych czy płodnościowych. Nie ma w nim też żadnych odniesień mitologicznych, a przecież wszystkie inne elementy wesela są ich pełne. Pokładziny miały wykazać konsumpcję małżeństwa i ewentualnie wskazać czystość przedmałżeńską młodych. Ze źródeł wiemy jednak, że przedchrześcijańscy Słowianie nie przywiązywali wielkiej wagi do takich rzeczy, a wręcz zupełną wstrzemięźliwość seksualną uznawali za wadę. 

Kolejnym aspektem przemawiającym przeciwko przedchrześcijańskiemu rodowodowi pokładzin jest właśnie owy „dowód”, którego mieli dostarczyć młodzi. Fizjonomia kobiety nie pozostawia tu złudzeń, jedynie około 15% dziewcząt krwawi w czasie pierwszego stosunku. Trudno więc oczekiwać, by każda para dostarczała niezbitych dowodów, na jakie czekano. Należy zatem założyć, że jeśli nie para razem, to przynajmniej dziewczyna wiedziała, że w odpowiednim momencie musi się skaleczyć, by dać weselu tego, czego chce. Jedynie w rzadkich przypadkach „dowodów” nie było. 

Wobec tego przyjmijmy, że pokładziny były chrześcijańską naleciałością na pradawny obrzęd weselny, odległą od niego światopoglądowo i kulturowo. Może być też tak, że zderzył się chrześcijański zwyczaj z wcześniejszą słowiańską ofiarą z krwi młodych, tworząc dziwaczny kulturowy konstrukt. Jak jest w rzeczy samej, dziś nie sposób dojść.

Przenosiny

Gdy ucichła muzyka i dokonały się wszelkie rytuały, młoduchnę czekał ostatni obrządek – przenosiny. Pakowano na wóz jej kufry i skrzynie, zbierano to co zawierał posag i przenoszono całość do domu męża. Od tego momentu była już w zupełności i całości z jego rodu.

Czytasz o tym wszystkim, drogi czytelniku i zastanawiasz się, czy w ogóle jest możliwe przeniesienie dawnych obrzędów na grunt dzisiejszego świata? Pozwól, że zaproszę cię na jeszcze jeden, ostatni artykuł z cyklu o weselu, w którym podzielę się z tobą sposobami jak takie wesele urządzić dziś.

Autorka artykułu: Agnieszka Podemska (Gromada Jawor & Stowarzyszenie Podkoziołek)
Korekta i redakcja: Karolina Lisek
W ramach iSAP — Słowiańska Agencja Prasowa

Bibliografia

 „Śluby polskie” Hanna Szymanderska, Warszawa 2008
„Kultura Ludowa Słowian”  T. I iII, Kazimierz Moszyński, Warszawa 1967
„Rok Polski w życiu, tradycyi i pieśni” Zygmunt Gloger, Warszawa 1900
„Komentarze do Polskiego Atlasu Etnograficznego tom8 – Zwyczaje i obrzędy weselne, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, |Wrocław 2009
„Znaki przeszłości. Odchodzące ślady zatrzymać w pamięci”, Franciszek Kotula, Warszawa 1976
„Zaręczyny i przygotowania do wesela”, Etnografia Lubelszczyzny
„Powtarzać czas początku” A. Zadrożyńska, Warszawa 1988